Go down
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Névétte Gagnon Empty Névétte Gagnon

Pią Sty 24, 2020 10:10 pm
___Imię Névétte Gagnon
___Wiek Nie mniej niż dziewiętnaście zim
___Frakcja Rycerze Ateny
___Znak Zodiaku Panna
___Zbroja Złota Zbroja Panny

Névétte Gagnon Silver-divider-png

___Wygląd
___Pierwszą rzeczą, która przyciąga uwagę u Névé, są jej oczy. Okna duszy, jak to się mówi. W kształcie migdałów duże i błyszczące, otoczone koronką gęstych rzęs. Jednak ich cechą charakterystyczną są tęczówki, będące jak dwie krople płynnego srebra, mieniącego się odcieniami tego szlachetnego kruszcu. Lśnią bielą oraz srebrem, iskrząc się jak świeże płatki śniegu – nie szare, nie grafitowe, lecz przypominające swą postacią stopione srebro. Podobno wpatrywanie się w te oczy po dłuższej chwili powoduje nieuzasadniony niepokój jak przyglądanie się odległemu światłu gwiazd... Jest to dziwne, niezrozumiałe zjawisko, które towarzyszy jej od urodzenia. Krótko mówiąc, większość osób wymiguje się od kontaktu wzrokowego z dziewczyną, więc nauczyła się go nie szukać. Ludzie potrafią szydzić z jej spojrzenia, mówiąc, że jest nienaturalne, nienormalne, przeklęte... Dlatego skupiają się raczej na jej twarzy – o owalnym kształcie i o skórze koloru jasnego różu. Niezwykle urodziwej, delikatniej, z ładnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Białe brwi wyznaczają wdzięczne łuki nad oczami, prosty nos pasuje do profilu a miękkie, pełne wargi wieńczą całość. Nie, by ktoś miał szansę ujrzeć jej twarz, gdy zasłania ją metaliczna maska, lecz zawsze można usłyszeć jej głos o melodyjnym francuskim akcentem – miękki, żartobliwy, sarkastyczny. Gdy twarz dziewczyny jest skryta pod metalem, wzrok przyciągają włosy Névétte. Gęsta, niemal lwia grzywa loków, opadająca na ramiona i plecy. Również są srebrnobiałe i w podobny sposób co do oczu, kryją w sobie wszystkie odcienie srebra, przez czystą biel po szarość zmroku. Długie, bujne i nieujarzmione - są jej dumą, zawsze starannie zadbane i wyczesane. Co wieczór wciera w nie olejek ze słodkich migdałów i lawendy, używając go jako ulubionego pachnidła, lecz włosy niezmiennie żyją własnym życiem, nie dając się ujarzmić wstążkom ani grzebieniom. Najczęściej są rozpuszczone, lecz zdarza się, że związuje je rzemieniem z tyłu głowy, co nie jest wcale takim łatwym zadaniem... Preferuje stroje wygodne, niekrępujące ruchów, czy to męskie, czy kobiece, nie zaprzątając sobie głowy, jakie zdanie na ten temat mają inni. Wybrane przez nią ubrania mogą szokować, lecz czuje się w nich tak swobodnie, jak w swoje skórze i nie wybrzydza, jeśli chodzi o garderobę.
___Postać dziewczyny jest smukła i kształtna, mierzy metr siedemdziesiąt cztery centymetry. Ma w sobie coś bardzo kobiecego i w jej eleganckich gestach widać ukrytą siłę oraz samokontrolę. Może to jej ruchy czy sposób bycia podkreślają wrodzony wdzięk... Posiada bardzo zgrabne, długie nogi, a porusza się z niewymuszoną gracją, lekko i jakby bez wysiłku. Głowa osadzona na łabędziej szyi trzyma się na barkach prosto, szczupłe ramiona zdobią drobne palce – niewiele trzeba by rozpoznać w niej damę... Bo jest damą, prawda..? Gdy się przyjrzeć, na jej ciele znajdzie się kilka blizn i starych szram po trudach życia, skóra choć miękka, bywała przetarta, nosząc ślady wystawienia na mróz czy skwar. Smukłe dłonie i drobne stopy zdobią odciski, które pomimo pielęgnacji nie chcą zniknąć. Paznokcie, teraz zadbane, na swojej płytce mają znaki wielokrotnych złamań i innych uszkodzeń. Szkoła przetrwania nie obeszła się z nią łaskawie, a wprawny obserwator rozpozna to i owo. Névétte pozostaje bardzo piękną kobietą, polemizować można, czy damą - pozory lubią mylić, ale nie zmienia to faktu, że ma bardzo specyficzną mowę ciała. Seksowną. Kobiece kształty i wdzięki nie są czymś, czego by się wstydziła. Budowę odziedziczyła po matce, to klasyczna klepsydra o zaokrąglonych, pełnych piersiach i biodrach. Zwieńcza i podkreśla je wąska talia, którą Névé lubi związywać skórzanym gorsetem. Linia jej postaci jest prosta, gibka, zawsze chodzi wyprostowana, nie chyląc głowy z byle powodu. Życie i treningi sprawiły, że pod gładką skórą uwypuklają się mięśnie, jeszcze nie do końca widoczne na pierwszy rzut oka, ale na pewno wyczuwalne – jest silniejsza niż na to wygląda. Na plecach, skryta pod ubraniem widnieje siatka blizn ciągnących się od łopatek aż do odcinka lędźwiowego kręgosłupa. Grube, nieregularne szramy od bata nie zagoiły się prawidłowo, szpecąc jasną skórę ciemnymi liniami. Kolejne blizny znaleźć można na lewym nadgarstku Névétte, gdzie znajdują się trzy blade kreski, które kiedyś miały przeciąć jej naczynia krwionośne.... I tak jej jędrne atrybuty przyciągają wzrok kształtem najbardziej, więc nie musi się obawiać, że ktoś zacznie się przyglądać innym miejscom. A nawet jeśli, to co? Wbrew panującym opiniom, dziewczyna się nie wstydzi swoich krągłości ani niedoskonałości, nie czując potrzeby, by je chować. Tak naprawdę nie krępuje się niczego ani biustu, ani bioder, ani blizn. Jej ciało, jej sprawa.

___Charakter
___Névétte można opisać jednym, prostym słowem... Ekscentryczna. Można by się upierać jeszcze przy buntowniczce, lecz to pierwsze pasuje jak znalazł. Jak na kogoś, kto dorastał w trudnych warunkach, z wymuszoną w nią nauką dobrego wychowania, dziewczyna przejawia brak jakiegokolwiek zainteresowania manierami. Oh, zna je bardzo dobrze i jeśli zechce, to nimi zachwyca... Jednak częściej robi to, na co ma ochotę. Nie interesuje się oczekiwaniami otoczenia i większości osób działa tym na nerwy, ponieważ dąży do własnych celów sobie tylko znanym sposobem. Jest inna od nich, a indywidualizm już bywa bardzo podejrzany. Wolny duch jej myśli rządzi się własnymi prawami, za nic sobie mając konwenanse i utarte światowe normy. Z dziwną nonszalancją i gracją potrafi wypowiedzieć na głos najdziwniejsze rzeczy i nie raz jest inicjatorką potyczek słownych, bo Névé z niewinnym uśmiechem rzuca sarkazmem na lewo i prawo. Wali prawdę prosto z mostu, nie waha się żartobliwie komentować ani zwracać uwagę na coś, na co nie powinna. Wszystko można, lecz nie wszystko wypada – jakoś nie przejmuje się tym, że nie wypada, bo po co? Jest śmiała i otwarta, potrafi być bezczelna i nie ma dla niej czegoś takiego jak tabu. Umie wyczytać aurę oraz nastrój, lecz nie przejmując się reakcjami i tak poruszy najbardziej drażliwy temat. Równie spokojnym głosem wspomni o deszczowej pogodzie, jak i starannie ukrywanej przez rozmówcy erekcji. Dla niektórych nie ma wstydu, według siebie nie wstydzi się rzeczy naturalnych. Jest kokietką. Trochę perwersyjna, zalotna, bardzo bezpośrednia i do bólu szczera. Dziewczynę bawi zbulwersowanie ludzi peszącymi się ich własną biologią, gdy ona nie ma z tym problemu. Czerpie siłę z akceptacji swojego wyglądu i płci, choć bywały czasy, gdy wstydziła się swojego ciała, blizn i słabości, a teraz nie obawia się ich pokazywać. Jest człowiekiem i nic co ludzkie nie jest jej obce, amen.
___Woli zabawę oraz dowcipy niźli groźby czy brutalność. Przy pierwszych rozmowach wydaje się nieco dziecinna, błądząca myślami gdzieś daleko i niektórzy wytykają jej brak dojrzałości. Pewnie to dlatego, iż wie - bycie dojrzałym nie oznacza bycia poważnym przez całe czas, jakby siedziało się na ostrym kiju. Pewne cele i pragnienia ma stałe, reszta to wymogi chwilowych kaprysów i zmian nastroju. Ot, bo tak jest zabawniej~ To uśmiechnięta dziewczyna o pogodnym, można by rzec, frywolnym usposobieniu, zawsze w dobrym humorze, zdająca się traktować zbyt lekko poważne sprawy i życiowe rozterki... Coś w tym jest, bo nie uważa, że życie należy traktować tak rygorystycznie – w końcu nikt nie wychodzi z niego żywy. Swoje również przeżyła i choć rany na duszy jeszcze się goją, jest w stanie spojrzeć na to z przymrużeniem oka. Niby wie, na co może sobie pozwolić, ale uwielbia sprawdzać limity cierpliwości innych oraz płatać drobne figle, traktując czasem życie towarzyskie jak specyficzną grę. To też nie tak, że naturę wojowniczki oraz nonszalanckie podejście do zasad skrywa pod maską uroczej trzpiotki... Wprost przeciwnie, bije to z jej charakteru, że jest wszystkim jednocześnie – ostatnią rzeczą, jaką można jej zarzucić, to kłamstwo. Nie cierpi obłudy, stawiając przed sobą obietnicę, że do kłamstwa ucieknie się wyłącznie w ostateczności. Wie, czego chce i jaką ma wartość i nikt nie musi jej tego potwierdzać. Dla wielu nie ma kontaktu z rzeczywistością – a tak naprawdę, Névétte jest bardzo bystrą i błyskotliwą młodą kobietą. Potrafi być bardzo zaradna i zdeterminowana, ma ogromną wrażliwość na krzywdę ludzką, choć dla kontrastu bywa bardzo przebiegłą, wręcz wyrachowaną istotką. Świadoma swojego seksapilu nie wstydzi się wdzięków i kobiecości, a kiedy trzeba, potrafi to wykorzystać. Pomimo drobnych przywar jest wdzięczną istotą z wrodzoną elegancją, można by ją nawet określić mianem femme fatale. Uczy się z łatwością i bez wysiłku, co chwila stawia sobie nowe wyzwania, które z przyjemnością spełnia, świetna z niej obserwatorka i gdyby tylko chciała, potrafiłaby się dostosować do reszty uczniów... Kłopot w tym, że nie chce i nie zamierza. Nie czuje potrzeby dopasowywania się do świata, który z góry ją o coś posądza, wie czego od siebie samej wymaga, reszta może co najwyżej prychać na jej widok.
___Ta pewność siebie oraz wewnętrzna duma podszyta indywidualizmem sprawiła, że szybko znalazła się na językach plotkarzy. Swobodne zachowanie Névé w otoczeniu mężczyzn, bo dlaczego miałaby mamić ich fałszywą skromnością i rumieńcem, było dla niektórych podejrzane. Lubi dawać przytyki, pośmiać się, zdarza się jej też czasem coś klepnąć, ot, tak po przyjacielsku oczywiście. A to, że to woda na młyn plotek oraz obelg jakoś nie zwraca jej uwagi. Wprost ironicznie ją to bawi, choć nie ma zwyczaju przejmowania się słowami. Wydaje się, że złości w dziewczynie nie ma i nie denerwuje jej żadna sytuacja. Nie reaguje na zaczepki czy przezwiska, jeśli już, to odpowiadając ciętym humorem. Jak ktoś nie zaskarbi sobie jej zainteresowania, trudno, zwyczajnie te osoby zignoruje, odejdzie, machnie ręką. Niby nie rozumie ani nie słyszy przytyków w swoją stronę, nie zaprząta sobie głowy tym, że ludzie mają o niej różne opinie – bo w sumie jej to nie obchodzi. Mogą ją przezywać, jak chcą, księżniczką, kurwą, córką dziwki... Jednak takie wspaniałomyślne podejście ma tylko wobec nieprzyjemnych słów pod swoim adresem. Osoby jej bliskie, zaatakowane czynem lub komentarzem, zawsze są przez nią brane w obronę. Agresorzy muszą się liczyć z konsekwencjami, bo Névétte nie wstydzi się najbardziej uroczy tonem zagrozić im kastracją tępym narzędziem, ani nie obawia wprowadzić owego planu w życie. Gdy coś sprawi, że Névé się zirytuje, potrafi zacząć klnąc jak stary wilk morski i wziąć sprawy w swoje dłonie, nierzadko brudząc je krwią. Ogółem, nie ma oporów przed przeklinaniem, lecz oszczędnie używa wulgaryzmów. Nie ma też strachu przed walką i często zdarza się jej bić pięściami oraz bronią niekonwencjonalną, na przykład krzesłem, obcasem buta albo czyjąś głową. Jest pacyfistką, ale jeśli ktoś przekroczy ową cienką linię, to z wdziękiem strzeli go w twarz i wpakuje mu kolano w krocze. Przywykła do tego, że należy bronić rzeczy ważnych własnymi rękami, a ból, sińce i smak posoki nie są jej obce.

Névétte Gagnon Silver-divider-png

___Historia
___Dziewczyna przyszła na świat w owianej podejrzaną sławą dzielnicy francuskiej stolicy. Dokładniej w burdelu. Był to zamtuz znany z luksusów, a jej matka była jego gwiazdą, uwodząc urodą oraz seksownym wdziękiem arystokratów, duchownych i bogatych polityków. Z reguły tego typu panie do towarzystwa uważały posiadanie potomstwa za przeszkodę w zawodzie i zabezpieczały się, jak mogły z tym wyjątkiem, że matka Névétte, Julie sprzeciwiła się temu poglądowi. Przestała przygotowywać odwary ziołowe dla siebie, oczekując z chęcią potomstwa. Żyła w przepychu, ciesząc się renomą oraz była ulubienicą kilkorga wysoko postawionych mężów, więc stwierdziła, że może pozwolić sobie na dziecko. Ojciec nie był znany. Niemowlę urodziło się zdrowe i dorastało w pięknej kamienicy, doglądane przez opiekunki i rozpieszczane przez pracownice, które traktowały dziewczynkę jak swego rodzaju maskotkę i młodszą siostrę. Névétte była bystra, urocza i szczera, więc zaskarbiła sobie sympatię pań, jak i klientów, mawiających, że wyrośnie z niej piękność dorównująca urodzie jej matki, a kto wie, może i bardziej? Zachwycano się jej delikatnymi rysami i miękkimi włosami, choć mawiano, że tęczówki ma takie niepokojąco nietypowe... Miała własny pokój na poddaszu obity atłasami, pełen zabawek i książek z obrazkami, a Julie zamierzała wychować ją na damę. Odkąd tylko nauczyła się chodzić i mówić, dziewczynka otrzymała lekcje jak być uprzejmą i miłą. Chodziła wyprostowana, z uniesioną brodą i książką na czubku głowy oraz umiała odpowiednio kłaniać się przed starszymi. Matka chciała, by poszła w jej ślady – uważała swoją pracę za niezobowiązującą, ale dochodową. Sama uzbierała małą fortunę, zaopatrując się w drogie stroje, pijąc wykwintne wina i przyjmując klientów w pokojach z łożem z baldachimem z adamaszku. Żyła w luksusie i tego również pragnęła dla swojego dziecka. Taki był plan, dopóki Névétte nie skończyła czterech lat. Jej jasne, białe włosy zawsze były podziwiane, lecz na pewno nie odziedziczyła ich po złotowłosej matce. Bujne, posrebrzane loki zaczęły Julie przypominać jej regularnego klienta, a w głowie zrodził się plan...
___Wychodziło na to, że jej córka została poczęta przez wyjątkowo wpływowego i zamożnego mężczyznę. Rzekomo pochodzenia arystokratycznego, ale na pewno pracującego na wysokim stanowisku... Sam biskup Francji, Pierre de Gondi, protegowany Katarzyny Medycejskiej królowej-regentki odwiedzał często Julie w łożnicy. I tak oto Névétte stała się kartą przetargową, córką duchownego z nieprawego łoża – co mogło wywołać skandal, jeśli wyszłoby na światło dzienne. Co by to było, gdyby dwór królewski się o tym dowiedział..? Biskup ma dziecko z dziwką - wypędzono by go i napiętnowano. Mężczyzna zbywał na początku sugestie Julie, nie chcąc brać na poważnie jej słów, a później bardziej dosadnych wiadomości. Twierdził, że to pewnie dziecko jednego z wielu jej klientów, a prostytutka stara się go wrobić, lecz gdy dostał w liście pukiel włosów dziewczynki, musiał poczuć niepokój. Spotkali się poza granicami Paryża. Névé widok posępnego pana w średnim wieku, z burzą białych loków kojarzył się tylko z nieprzyjemnym, ciężkim spojrzeniem, jakim ją obdarzył. Każdy mógł stwierdzić podobieństwo na pierwszy rzut oka. Mężczyzna i dziewczynka mieli te same arystokratyczne rysy, dumne spojrzenia, jasną cerę i najważniejsze, te same włosy. Julie triumfowała, widząc, że Pierre traci pewność siebie, Névé nie wiedziała, co się dzieje, a mężczyzna w końcu się ugiął. Miał bliskich, na jego barkach spoczywały sprawy Kościoła katolickiego, złożył śluby czystości i czekała go obiecująca kariera biskupa... Nie chciał zszargać swojej reputacji chwilą słabości, jaka zaowocowała narodzeniem dziecka. Płacił im za milczenie regularnie. Nastały dobre czasy i Julie gromadziła pieniądze, planując w co je zainwestuje. Myślała nad tym, gdzie pośle na nauki swoją córkę, marząc o dobrobycie i sławie. Kupiła wielką posiadłość za miastem, grała na giełdzie i coraz bardziej skupiała się na pieniądzach niż na swoim dziecku. Zdobywała coraz to więcej ziemi, kamienice, stroje... Jej chciwość rosła. Z czasem zaczęła domagać się coraz większych kwot od Pierre, mówiąc, że na pewno by nie chciał, by pojawiła się na dworze z ich córką oraz licznymi świadkami jego wizyt w zamtuzie. Z początku były to niby żarty i podpuszczania, ale z czasem Julie zaczęła mężczyźnie jawnie grozić, wręcz domagając się zapłaty i przekroczyła niebezpieczną linię. Minęło ledwie kilka miesięcy od ich umowy, a wtedy, dosłownie w ciągu kilku tygodni, na zamtuz została nasłana fala nieszczęść. Kontrole, kradzieże, nie wiadomo skąd pojawiły się długi... Na nic zdały się kontakty i plecy u bogatych polityków. Skonfiskowano wszelkie pieniądze, domy i akcje, nałożono na przybytek mnóstwo kar finansowych, a właściciela zamknięto w więzieniu. Kościół uznał burdel za niegodny istnienia i przejął kamienicę. Zabrano im drogie ubrania, piękne meble i nawet lalki małej Névétte, a same pracownice rozpierzchły się po całym Paryżu. Żaden z mężczyzn, których Julie była rzekomą ulubienicą, nie chciał jej pomóc, żaden inny równie renomowany zamtuz nie chciał ich przyjąć pod swój dach. Kobieta wraz z pięcioletnią córką skończyła na ulicy bez grosza, ot to, do czego doprowadziła jej chciwość i brak umiaru.
___Znalazły schronienie w jednym z najbardziej plugawych burdeli w slumsach. Nie było tam pięknych pokoi ani dobrze wychowanych panów odwiedzających równie eleganckie panie – zamiast tego zimne, brudne izby i zapijaczeni goście traktujący kobiety jak niższe istoty nadające się tylko do jednego. Julie z córką musiała ulokować się w pokoju z dwoma innymi prostytutkami, zmieniając starą komórkę na sprzęty w małą, osobistą sypialnię dla Névé. Dziewczynka była niemniej przerażona i skołowana od swojej matki, lecz ta nie zamierzała dawać sobie mówić, co ma robić. Kobieta z werwą zaczęła planować odzyskanie pozycji, dopóki jej pierwszy klient nie pobił jej dotkliwie, a gdy zgłosiła to kierownikowi, usłyszała tylko śmiech i to, że przecież kurwy tak się traktuje. Zderzenie z realiami i kontrast poprzedniego życia z obecnym odbił się na niej strasznie. Próbowała walczyć, wykorzystywała swój wdzięk i przebiegłość by wybić się i na pewien sposób to podziałało – była najsłynniejszą prostytutką w tym burdelu, ale nie sprawiło to, że zaczęła usługiwać śmietance towarzyskiej. Zarabiała nieźle, ale szybko wciągnął ją hazard i alkohol. Żal za tym, co straciła, potęgował jej chęć do grania z klientami w karty i brania podejrzanych substancji – zaczęła regularnie pić i palić idąc w ślady pozostałych pracownic. Przez pierwsze miesiące, gdy jeszcze starała się zmienić swoją sytuację, wieczorami tuliła córkę do siebie, zapewniając ją, że wszystko będzie dobrze. Pilnowała, by zawsze miała czyste ubranie, przynosiła jej posiłki, nawet znalazła gdzieś szmacianą lalkę, którą jej podarowała, starając się ubarwić trochę nieciekawą rzeczywistość. Co prawda Névé nigdy nie odczuła ze strony matki prawdziwej miłości, choć szczerze ją kochała – opiekowała się nią w końcu, kupowała zabawki, tuliła i głaskała po włosach, nazywając białowłosą choupinette... Dla dziecka były to oznaki rodzicielskiego uczucia, nawet jeśli od początku była dla niej tylko pionkiem w grze. To samo było podczas tych trudnych początków w nowym miejscu, gdzie Julie mówiła, że mają tylko siebie i muszą o siebie dbać...  Wyszło na to, że to tylko puste słowa. Nie minęło pół roku i coraz częściej zapominała zajrzeć do córki. Zdarzało się jej nie przynieść obiadu i gdy Névé cichym głosikiem skarżyła się, że jest głodna, matka odsyłała ją do komórki. Czas spędzała głównie tam albo w przedpokoju, owinięta brudnym kocem, grzejąc się przy palenisku starego budynku. Zamiast sukienek i wstążek miała na sobie za dużą tunikę i twarz umazaną brudem. Od matki coraz częściej było czuć alkohol, wzrok miała nieobecny a na pięknej twarzy granatowe sińce. Za pierwszym razem, gdy dziewczynka była świadkiem, jak mężczyzna uderzył Julie, skoczyła jej na ratunek, bijąc piąstkami w nogę napastnika. Została przez niego kopnięta a przez matkę spoliczkowana za przeszkadzanie w pracy. Nie mogła znieść tego, że kobieta jest bita i poniżana przez klientów burdelu, lecz taki był tutaj porządek rzeczy – ilekroć próbowała reagować i z łzami w oczach mówiła matce, że nie chce, by ją tak traktowano, tak kazała się jej jedynie zachowywać, jak na damę przystało i nie narzekać.
___Nie narzekaj. To była główna zasada Julie. Niby walczyła, niby starała się zmienić sytuację swoją oraz córki, lecz wszelka nadzieja ją opuściła. Dała się wciągnąć w hazard. Czego nie przepuściła w karty, to przepijała. Zaniedbywała się, zapominała o dziecku, które dorastało u jej boku, niespokojnym, srebrnym spojrzeniem przyglądającym się jak pali piątą z kolei porcję tytoniu w brudnej fajce. W pijackim żalu i szale płakała nad tym, co utraciła, narzekając, że była traktowana jak królowa, a teraz jest na samym dnie. Zaczęła winą obarczać Névétte, bo w końcu to wina tego bachora, że się urodził i namieszał w jej życiu... Gdyby nie ona dalej by była na szczycie, gdyby nie ona... Nie raz mówiła, że żałuje, że córka żyje. Podnosiła na nią rękę regularnie, nie stopując bywalców burdelu przed okazyjnymi kopniakami, szturchaniem i wyrzucaniem z izby za włosy. Wiedziała, że Julie już jej nie pomoże... W wieku siedmiu lat Névé musiała nauczyć się żyć bez matki i wziąć sprawy w swoje małe dłonie. W brudnych ubraniach i włosami skrytymi pod grubą chustą zaczęła sama chodzić po dzielnicach Paryża. Kradła. Najpierw zaczęła od drobniaków i opróżniania mieszków, jakie znajdowała w kieszeniach ubrań klientów burdelu, zbyt naćpanych czy pijanych, by cokolwiek zauważyć. Później kradła na targu, głównie jedzenie, gdyż matka nie omieszkiwała zostawiać jej czegoś więcej niż resztek, a przepita często sama nie jadła przez kilka dni. Przynosiła Julie jedzenie, nawet wtedy, gdy ta wymieniała je na alkohol. Wprawiła się nawet w kradzieży kieszonkowej, coraz śmielej i częściej sięgając po cudzy zarobek. Nie chodziła do szkoły, wypędzono ją, gdy spróbowała przez okno przyjrzeć się lekcji czytania – więc tych podstaw nauki nie zgłębiła. Książki były za drogie i za rzadkie, by je ot, tak sobie kraść. Może i jej wiedza o świecie była ograniczona, ale za to wiedziała jak przetrwać.
___Niechętnie wracała do burdelu i zwijała się w kłębek do snu w swojej komórce, podczas gdy Julie nawet nie zauważała jej kilkudniowej nieobecności. W wieku dziesięciu lat uciekała z budynku po rynnie i wymykała się kraść i szukać jakiejś pracy. Nie był to oczywiście legalny zarobek, ale dostawała kilka groszy za przekazywanie wiadomości między różnymi lokalami w slumsach, a także dostarczała paczki. Szczególnie często odwiedzała zielarza, przyglądając się, jak odmierza suszone zioła i słuchając jego słów, nim zaniosła leki pod wskazany adres. Czasem też zachodziła do tawern, nosząc dziwne, niekształtne rzeczy owinięte w płótno... Nigdy nie pytała co jest w środku i nigdy nie narzekała. Taka była zasada. Matka cały czas wymagała od niej odpowiedniego zachowania, choć sama potrafiła półnaga leżeć na stole i zalanym głosem nucić obelżywe piosenki. Wszelkie uczucia, jakie miała kiedyś wobec córki, wypłukał alkohol. Névé zaczęła się jej szczerze obawiać. Nie obelg, nie wyzwisk, ale tego, że mogła ją zabić w pijackim szale. Gdy jednej nocy miała wyjątkowo paskudny dzień i wzięła widocznie za dużo, próbowała utopić córkę, wpychając jej głowę do wiadra z wodą. Wyrwała się jakimś cudem, lecz oberwała butem w głowę i uciekła przez okno, nie śmiąc zajrzeć do niej przez następne dwa dni. Julie mawiała, że ma upiorne, oskarżające ją o wszystko oczy i boli ją patrzenie na własne dziecko. Któregoś dnia denerwowała ją samą swoją obecnością, więc wraz któryś z klientów, wzięli szpicrutę, zostawioną przez poprzedniego mężczyznę. Powalili ją na podłogę, oznaczyli jej plecy krwawą siatką linii, a każdy cios kończył się jej krzykiem i ich wrzaskiem, że ma być cicho. W końcu ktoś zawołał ich na kolejną partyjkę gier i wyszli, zostawiając ją zakrwawioną na podłodze. Névé zdołała doczołgać się do swojej komórki, zamknąć tam i przełykając łzy, starała się nie zawodzić w głos. Nie była to najgorsza rzecz jaką zrobiła jej matka... Innym razem pobiła ją tak dotkliwie, że wymiotowała krwią, jeszcze innego wykopała z budynku w środku zimy boso i w cienkie koszuli. Ubliżała jej i wyzywała, lecz córka nigdy nie podniosła na nią ręki. Nie potrafiła, uczepiła się rozpaczliwie swojej miłości do niej i nie umiała puścić.
___Na swoje nieszczęście Névétte zaczęła dojrzewać. Urosły jej piersi, zaokrągliły się jej biodra i choć chodziła w zniszczonych, rozciągniętych strojach, często słyszała niewybredne komentarze na swój temat padające z ust klientów. Nie podobało się jej to. Owijała swój biust pociętym na pasy starym prześcieradłem, mazała twarz sadzą z paleniska ze strachu, że skończy jak swoja matka albo jakiś pijak weźmie ją za pracownicę i siłą zaciągnie na łóżko. Wstydziła się swojego ciała, starając pozować na chłopaka czy choćby chłopczycę. Nie zamierzała być prostytutką, nigdy. Pod ubraniem miała schowane zawiniątko z pieniędzmi, które gromadziła od wielu lat, chcąc uzbierać tyle, by móc wynieść się z tego miejsca. Wyjechać gdzieś daleko, bardzo daleko... Nie mogła pójść do ojca. Istniało ryzyko, że Pierre może pomyśleć, że tak jak matka pragnie go wykorzystać, z resztą, jak ktoś taki jak ona zbliży się do samego biskupa Francji? Wystarczająco zmienił ich życie w piekło, więc nie chciała ryzykować i stanęło na tym, że odejdzie bez jego pomocy... Coś jednak ją trzymało. Bolał ją widok matki i gorączkowo zastanawiała się, co może zrobić, by wyciągnąć ją z nałogu, mając w pamięci wciąż widok tej pięknej, kochającej kobiety, którą była kiedyś... Nie chciała jej zostawiać, a jej nadzieje, że coś może się zmienić, podsyciło jej zachowanie. Tak jakby po latach u Julie pojawiła się refleksja na temat jej czynów. Miała niecałe dwanaście lat, gdy uderzyła ją w policzek i ku jej zdumieniu, wybuchła płaczem, tuląc ją do siebie i przepraszając ukochaną córeczkę za cierpienie, jakie jej zadaje. Za kilka bolesnych ciosów w brzuch matka była przez parę dni bardzo czuła i serdeczna. Obelgi mieszały się z pieszczotliwymi słowami, zupełnie jakby miłość i nienawiść wirowały w jej głowie... Szybko Névétte zrozumiała dlaczego. Tamtego wieczoru bardzo pijana i bardzo zadowolona matka weszła do ich izby z równie podchmielonym i wesołym mężczyzną. Kobieta ściskała w dłoni mały, wypchany mieszek, uśmiechnęła się nieprzytomnie do córki, poleciła jej być grzeczną dla pana, bo ten ją zabiera. Jest jego własnością, ona i jej dziewictwo – dokładnie tych słów użyła. Tamten obelżywie oblizał wargi i Névé zareagowała szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał, nawet nie myśląc i nie zastanawiając co robi. Złapała za krzesło i najpierw podcięła zbokowi nogi, a gdy ten zatoczył się, zaczęła z całych swoich sił uderzać meblem w jego głowę. Nie brakowało jej sił – codzienna walka o życie i przetrwanie na ulicy wyrobiły jej mięśnie i charakter, więc się nie wahała. Nie przestała nawet gdy polała się krew, a ten przestał się ruszać. Udało się jej to tylko dlatego, że byli zbyt pijani, by zareagować, ale i tak nie poddałaby się bez walki. Nie omieszkała odegrać się nawet na matce. Rzuciła krzesłem w jej stronę, wyrwała jej z rąk mieszek i częstując ją kopniakiem w żołądek, splunęła obok na podłogę. W pewien sposób musiała jej podziękować – ostatnia łącząca je rodzinnym supłem nić ułudy, w jaką Névé chciała wierzyć, pękła z trzaskiem. Nic już jej tu nie trzymało. Butem wybiła okiennice i uciekła po rynnie, ginąc w mroku nocy.
___Miała dwanaście lat, gdy wylądowała na ulicy. Dla młodej dziewczyny z reguły oznacza to jedno... Acz tak naprawdę, nie było tak źle – do tej pory nauczyła się, z kim ma przystawać, gdzie znaleźć jedzenie i u kogo się zatrudnić. Różnica była tylko taka, że wykreśliła ze swojego życia matkę. Trzymała się swoich ścieżek, żyła z dnia na dzień i dawała sobie radę ze znalezieniem jedzenia i ciepłego schronienia. W kilku miejscach słyszała szepty i pogłoski – jej matka pomimo alkoholu zabijającego szare komórki, okazała się na tyle zapobiegliwa, że rozpowiedziała, że jej córka uciekła z domu, podając szczegółowy opis jej wyglądu. Névé musiała obchodzić pewne aleje szerokim łukiem, zawsze dbając o to, żeby włosy mieć odpowiednio przycięte, związane i schowane pod chustą. Gdy jednak okazało się, że jeden z jej zleceniodawców wspomniał o tym, że jakaś kurwa strasznie się wścieka o ukradziono pieniądze i szuka pilnie o złodzieju informacji, stwierdziła, że nie może zostać w Paryżu. Wprawdzie Julie nie dawała żadnej nagrody za wieści o swojej córce, lecz jej nienawiść podsycana ostatnimi zdarzeniami mogła mieć fatalne skutki. Nie, by ceniła dziewczynę w jakiś sposób, w mieszku było zatrważająco mało pieniędzy... Zebrana do tej pory kwota posłużyła dziewczynie na zaopatrzenie się we wszystko, co było jej potrzebne i skryła się na wozie z sianem jadącym na południe. Przez kilka miesięcy podróżowała pieszo czy konno, to z handlarzami, biedakami, a nawet siostrami zakonnymi, aż dotarła do Marsylii. Nadmorskie miasto przywitało ją cieplejszym klimatem, zapachem morza, które widziała pierwszy raz w życiu oraz zaskakująco przyjazną atmosferą. Wykorzystując wszystko, czego się nauczyła, musiała przystosować się do życia w tutejszych slumsach. Obserwując znaki i osoby, wiedziała, gdzie może się zapuścić, gdzie podejść, do kogo się zwrócić a kogo unikać. Życie na ulicy nie było lekkie i rządziło się własnymi prawami, ale cieszyła się, że była z dala od matki, wolna, mająca na uwadze tylko siebie...
___Jednak bez miejsca, do którego mogła zawsze wrócić, było trudno i realia, w jakich przyszło jej żyć, szybko dały o sobie znać. Nawet jeśli komórka w burdelu w Paryżu była mała i zatęchła, chroniła przed niepogodą. Névé często głodowała. Pojawiały się drażniące insekty albo nieprzyjemni ludzie, traktujący ją jak śmiecia. Brakowało ubrań i pieniędzy pomimo kradzieży i dorywczych zleceń. Bezdomni jednak starali się trzymać razem, zwłaszcza Ci młodsi i Névé nauczyła się, że każdy drobny gest pomocy jest odpłacany z nawiązką. Spotykała się z podłością, a także wdzięcznością ludzką. Dzieliła się ostatnim kawałkiem chleba z bezdomnym chłopcem, a w zimie dostawała dodatkowy koc i ciepłe rękawice od jego starszego brata. Nauczyła się bić, nie wahając odpowiadać pięścią na groźby, stawać w obronie słabszych i nie dawać sobą pomiatać. Stworzyli pewną zbitą grupę, Ci najmłodsi i najstarsi, dbając o siebie nawzajem. Wykorzystując to, co wiedziała o ziołach, Névé często wykradała się z miasta, by zaopatrzyć ich w zapas roślin, które następnie suszyła i używała w przypadku gorączek lub odkażania ran. Sprzątała, chodziła na zwiady i kradła. Jedni zajmowali się zbieraniem informacji, inni przekupywaniem straży, zdobywaniem pożywienia albo odzienia... Były to naprawdę trudne warunki, lecz dzięki współpracy udawało się im przeżyć i życie było w miarę znośne. Po raz pierwszy Névétte znalazła ludzi, których obchodził jej los... Niemniej, prawa ulicy były okrutne, więc każdy spał z bronią w ręku, ale dało jej to pewne poczucie przynależności. Zdawało się, że w tak podłym miejscu i świecie dziewczyna nie znajdzie, choć odrobiny szczęścia... Szorstka przyjaźń i oddanie były na wagę złota. Miłość również zrodziła się na tym podłym gruncie, myślała, że znalazła swojego rycerza, a Martel obiecywał jej swoją ochronę, przynosząc kwiaty i czułe słówka. Czy mogło to być prawdziwe uczucie, czy było tylko zauroczeniem nastolatki, w które bardzo pragnęła wierzyć... Névé nie wiedziała. Straciła go i jeszcze więcej, gdy chłopak został pobity na śmierć, a dziwnym zrządzeniem losu jej serce ściskał żal i mocne postanowienie, że już nigdy nikt nie namiesza jej tak w sercu i głowie. Zbyt to bolało, za bardzo smakowało goryczą krwi...
___Od tamtego momentu, przez kilka tygodni było tylko trudniej. Tak naprawdę było bardzo ciężko i bywały dni, gdy Névétte zastanawiała się, czy takie życie warto przeżyć... W brudzie, biedzie, nie wiedząc, czy jutro będzie w stanie cokolwiek włożyć do ust. Bez przyjaznej duszy u boku. Niektórzy potrafili bić się o kromkę chleba czy miedziaka, zachowując jak zwierzęta. Ludzie znikali bez śladu, a osoby bez praw nie miały żadnego znaczenia w świecie. Któregoś ranka, przed świtem, w chwili słabości podcięła sobie żyły na lewej dłoni, lecz obudziła się z jedną z bezdomnych starych kobiet u boku, która mocno zabandażowała jej nadgarstek i uściskiem żylastych palców tamowała krwawienie. Zamiast osunąć się w miękką czerń, ocknęła się na zimnej słomie. Starsza żebraczka nie powiedziała do niej żadnego słowa, ale Névétte nigdy nie zapomniała tego zdarzenia i jej pomarszczonych, twardych palców, zaciśniętych kurczowo na jej ranach. Miała rację. Postanowiła nie rezygnować tak łatwo, z nową, nieugiętą wręcz energią podchodząc do życia. Ten moment refleksji nadszedł, gdy ujrzała, jak dłonie kobiety drżą, ale za nic nie chcą puścić jej nadgarstka, jakby w strachu, że gdy to zrobi, ta rozpłynie się niby mgła... Od tamtej pory coś się w niej przełamało – zaczęła żyć bardziej. Los potraktował ją niesprawiedliwie, ale żyła nadal i z tą myślą kiwnęła kobiecie głową, związała włosy w koński ogon, wstając i zbierając się do pracy. Było w końcu tyle do zrobienia... Brała więcej zleceń, kradła częściej, zbierała każdy grosz, chcąc panować nad swoim życiem. Dzięki jej organizacji oraz nieugiętej woli walki, reszta poszła w jej ślady. Zaczęło powodzić się im lepiej – w opuszczonym budynku, który zajęli, zabili puste okna, naprawili dach i nieopodal wykopali studnie. Nie bała się ciężkiej pracy, choć od topornej łopaty i grzebania w ziemi pękały jej paznokcie, a dym z paleniska osmalał jasną skórę. Czasem sprzedawała zioła, częściej będąc gońcem i roznosząc wiadomości. Wzgardziła pomysłem zostania prostytutką, choć niejeden próbował ją klepnąć czy pomacać, oferując kilka monet w zamian za chwilę prywatności, ale łamała takim palce jak suche gałązki. To samo, jeśli zauważyła, że sugerują to innym dziewczynom – niektóre się zgadzały mimo to, chcąc zarobić trochę grosza, lecz w Névé tkwiła awersja do tego zawodu. To, że znała go od podszewki, nie zachęcało. Mogła i być urodziwa i się za nią oglądano, ale niczego to nie zmieniało i słowa „masz powodzenie”, nic dla niej nie znaczyły. Nawet jeśli znała kilka sztuczek i umiała ugotować pannom napar z ruty, zbywała podobne sugestie. Pomimo wyraźnej niechęci do prostytucji, nie potępiała nikogo, wspierając, jak mogła najlepiej dziewczęta, które los zmusił do takiej drogi życia. Nie przeszkadzało jej to również flirtować i żartować z panami, bo to był jej sposób zawierania przyjaźni. Takie rzeczy bardzo się opłacały – łatwo nawiązywała kontakty i z pasją broniła swoich, wsławiając się czymś innym niż rozmiarem piersi. Przezywali ją dame blanchem, bo rzekomo potrafiła nastraszyć strażników na śmierć i na ulicach slumsów traktowano z sympatią. W pewien sposób, po kilku latach prób i błędów, udało się jej zorganizować życie.
___Przetrwała w ten sposób pięć trudnych i wyczerpujących lat. Miała nóż w rękawie i połamane paznokcie. Włosy, choć dbała o nie jak mogła, w tych warunkach stawały się matowe i łamliwe. Ubierała się w męskie stroje i miała zatargi ze strażą miejską. Skóra była odrapana, szara od dymu, pokryta drobnymi bliznami a ciuchy wymięte i nieświeże. Jednak żyła, miała się dobrze i osiągnęła samodzielność, o wiele szybciej niż podejrzewano, by o to pozornie zagubioną w świecie dziewczynkę. Potrafiła się obronić, potrafiła obronić swoich, lecz nie była w stanie zapobiec temu, co się miało stać... Otóż straż miejska urządziła najazd na bezdomnych, za sprawą rozporządzenia radnych, bo ludność skarżyła się na ich obecność – co z tego, że ruiny na obrzeżach slumsów, jakie zajęli, były bezpańskie, nagle okazały się ziemią urzędników. Planowali siłą umieścić ich w ochronkach, kobiety wcielić do zakonów, mężczyzn wysłać na przymusowe roboty. Obława zaczęła się nagle o szóstej nad ranem, gdy w zaułkach i opuszczonych budynkach wybuchła panika. Nikt nie wiedział, co się dzieje, dopóki ktoś nie krzyknął „straż!” i rozpętało się prawdziwe piekło. Niektórzy uciekali, obawiając się wyroku za posiadanie nielegalnych substancji, inni sami szli w stronę straży, wierząc, że mając dach nad głową, będą żyli lepiej. Nie było tu ładu ani organizacji – każdy ratował swoją skórę. Ci, którzy celowo zostawili bliskich lub zbiegli przed prawem na łeb na szyję skakali z okien. Névétte też. Nie uśmiechało się jej iść do urszulanek i tłumaczyć, że jej ojciec był biskupem, ani nie zamierzała sprawdzać, czy jej imię jest w spisie zaginionych dzieci z Paryża, tym bardziej nie chciała wiedzieć, czy odeślą ją do Julie. Większość jej grupy została zgarnięta, rozgromiona i złapana. Jeśli coś mieli na sumieniu może czekać ich lepsze życie jeśli nie, więzienie, ale i tak została sama. Po raz kolejny. Uciekała przez kilka godzin. Wdrapując się po dachach i przeskakując z muru na mur, wbiegła na tereny portowe, chcąc schować się wśród magazynów. Przeskoczyła przez ogrodzenie i wbiegła między budynki, wpadając na osobę, która wyszła zza rogu... Odruchowo złapała za nóż, bojowo stając przed  niskim mężczyzną, który przy drugim spojrzeniu okazał się starszym, ogorzałym od słońca panem z brodą i sumiastymi wąsami. Zamrugał zdumiony, widząc przed sobą odrapaną dziewczynę, ale stał w milczeniu, jej się przyglądając, nie reagując na to, że ma ostrze w dłoni. To zbiło Névé z tropu, zwłaszcza że patrzył jej prosto w oczy – a  była to rzadkość, bo wszyscy po kilku sekundach odwracali wzrok. Wtem mężczyzna przemówił, mówiąc, że jej tęczówki mówią językiem gwiazd, cokolwiek miało to znaczyć... Dodając do tego dziwne zdanie, że ma bardzo nietypowe i jasne cosmo. Zmrużyła tylko brwi, a staruszek uśmiechnął się, zmierzył ją od stóp do głów i bez cienia perwersji w głosie powiedział, że jest bardzo piękną, młodą kobietą i bardzo przypomina mu jego zmarłą żonę, gdy była w jej wieku. To już kompletnie nie pasowało do tej rozmowy – była pewna, że dziadek po prostu mamrocze, co mu ślina na język przyniesie, więc przepraszając, chciała odejść, lecz ten powstrzymał ją gestem. Po prostu podszedł do niej, położył jej dłoń na ramieniu i zapytał po ludzku, jak się czuje. To było pytanie, jakiego w swoim burzliwym życiu Névétte nigdy nie usłyszała i skonfundowana, przez dłuższy moment nie potrafiła odpowiedzieć. Rzuciła w końcu lekko, że dobrze, na co mężczyzna kazał jej nie kłamać i zaprosił do jednego z magazynów, tam gdzie pracował. Przenosił skrzynie i układał towar na wozach, a Névé usiadła w rogu na drewnianym koszu. Zrobił jej gorącego mleka, dał koc, by mogła się okryć i nie wypytywał już o nic więcej, prosząc tylko, by została jeszcze chwilę, bo za dwie godziny ma przerwę i będzie mógł zaprosić ją na obiad. Przesiedziała więc w towarzystwie mężczyzny ten czas, przyglądając się, jak pracuje i nuci popularne francuskie piosenki podczas taszczenia większych od siebie pudeł. Gdy nastała pora obiadowa wraz z Albertem, jak się przedstawił, udała się do typowej rybackiej tawerny nieopodal wejścia do portu. Tam dostała gorący posiłek i mogła odetchnąć, dziękując mu, za okazaną dobroć, lecz przyznała, że nie mogła zostać. Musiała znaleźć dla siebie nowe miejsce w świecie, jednak starszy pan ją uprzedził, mówiąc, że zaprasza ją do siebie. Podejrzliwie dziewczyna zmarszczyła brwi, ale zapewnił ją, że nie ma nic złego na myśli – to musiała być sprawka gwiazd, że ich drogi się skrzyżowały. Sprawiał wrażenie niegroźnego, ale choć Névétte wiedziała, że pozory mogą mylić, ostrożnie przystała na propozycję. Obława mogła trwać nadal i wolała siedzieć na ganku ekscentrycznego staruszka niż w jednym pomieszczeniu ze swoją matką czy siostrą zakonną.
___Gdy Albert zakończył prace, wsiedli na małą, odrapaną łódź rybacką i popłynęli na Rocher de Pendus, wyspy nieopodal wybrzeży Marsylii. Domostwo staruszka prezentowało się skromnie, ale schludnie. Trzy pomieszczenia w tym kuchnia i składzik na sprzęty, sporo zieleni i drzewa owocowe za domem – dla Névé był to raj. Albert okazał się emerytowanym członkiem cechu rybackiego i handlowego, dalej okazjonalnie trudniąc się połowem ryb na zamówienie. Pomimo zakończenia pracy często wracał do portu, by sobie dorobić na emeryturze drobnym zleceniem, a szefostwo go lubiło, więc przymykało na to oko. Dom był utrzymany w ładnym, skromnym stylu, bez nadmiaru ozdób ani przepychu. Névétte dostała czyste posłanie i własny kąt, zaraz przyniesiono balie i przez następną godzinę grzała wodę, by móc wziąć gorącą kąpiel, podczas gdy Albert taktycznie wyszedł do ogrodu. Wyszorowała się do czysta z największą radością, ścierając brud ze skóry, aż ta zaczęła ją piec. Energicznie tarła ciało ziołami i piaskiem, pozbywając się wszelkich śladów kurzu i postu. Umyła i wyczesała włosy, aż niemal zaczęły lśnić, nagle okazując się białe, a nie ciemnoszare. Wypłukała się dokładnie i zadowolona włoży na siebie za duży, męski sweter i parę spodni. Boso pobiegła do dziadka, który pykał fajkę, siedząc na beczce przed domem, by mu podziękować i ucałować w policzek, na co staruszek się zabawnie spłonił i machnął ręką, mówiąc, że nie ma za co dziękować. Przez najbliższe tygodnie Névé żyła, w swoim przekonaniu, jak księżniczka. Wraz z Albertem zajmowała się połowem ryb, jadła trzy posiłki dziennie, miała nieograniczony dostęp do czystej wody z jego własnej studni i najważniejsze, nie musiała już spać z nożem w ręku. Kręciła się po domu, podziwiając ogród, zjadając gruszki i figi prosto z drzew, przyglądając się, jak staruszek gotuje i opowiada o tym, co robi w życiu – lubił eksperymentować kulinarnie, obserwował gwiazdy, poddawał się filozoficznym rozmyślaniom w swojej samotni... Miał więcej pieniędzy, niż na to wskazywało domostwo, ale był pragmatyczny i oszczędny, by w razie niespodzianek móc nie martwić się o finanse. Mimo to nie wyglądał na najbogatszego człowieka we Francji, więc starała mu się odwdzięczyć drobnymi pracami w domu i utrzymywaniem porządku. Zakupił jej czyste, porządne ubrania oraz przybory toaletowe, dostała nowe buty oraz kawałek ziemi w ogrodzie, na której sadziła zioła. Żyła jak w bajce, traktowana jak jego córka. Dziewczyna nie wnikała skąd ten altruizm gospodarza, dopóki Albert nie przysiadł pewnego dnia z nią przy palenisku i postanowił, że opowie jej pewną legendę. Była to ciekawa opowiastka... O Rycerzach Ateny, o bogini, która pojawia się w ich świecie raz na dwieście lat oraz jej walce z siłami ciemności. O Hadesie, mrocznym, owianym tajemnicą bogu, który być może ma jednak pewną rację odnośnie do tego przegniłego świata. O armii Widm, o Posejdonie, o bogach i boginiach. Z tym że jak przyznał mężczyzna, nie była to bajka, nie legenda ani opowieść... Był tam, w Sanktuarium jako podopieczny Ateny, ponad czterdzieści lat temu. Jego żona również przez wiele lat była uczennicą bogini, wierną i oddaną. Ledwie udało się jej zdobyć Brązową Zbroję, zginęła w zasadzce, oddając swoje życie w obronie pozostałych uczniów. Nie wiadomo do tej pory, kto zaatakował czy wróg, czy któryś z uczniów zdradził pozostałych, lecz Rycerzy nie wzruszyła jej śmierć. Uznali, że jest jedną z wielu ofiar, a są godniejsi i ważniejsi, których brak będzie bardziej doskwierał, których należy opłakiwać... Alberta, którego serce pękło po śmierci żony, wygnano z Sanktuarium. Nie był zdolny do dalszej walki. Nigdy nie udało mu się zdobyć zbroi, a piętno śmierci ukochanej osoby uczyniło go niezdatnym do dalszej nauki na boskich terenach. Wyrzucono go jak śmiecia, lecz żal miał tylko do tego, jak potraktowano pamięć po jego przepięknej żonie.
___Névétte przypominała mu Celeste, jego zmarłą ukochaną, swoją urodą, charakterem i siłą, a słysząc, że również urodziła się wczesną jesienią, uznał to za nieprzypadkowe podobieństwo. Wyjawił jej, że chciałby, by spróbowała swoich sił w Sanktuarium, tam gdzie oni kiedyś trenowali. By broniła ludzi przed niesprawiedliwym i okrutnym losem... Może i zasady są tam okrutne i nie będzie miał jej za złe, jeśli odmówi, ale przeczucie kazało mu wziąć ją pod swoje skrzydła. Bo choć przed laty im się nie udało, nie byli tak silni ani wytrwali, Névé mogła wiele osiągnąć. Jeśli nie będzie to miejsce dla niej, może zawsze do niego wrócić lub szukać po świecie własnego powołania... Dziewczyna milczała, a Albert dał jej czas do namysłu, mówiąc tylko, że to jedynie sugestia z jego strony. Według niego miała pewne nietypowe znaki, które potwierdzają jego podejrzenia, że tam powinno być jej miejsce. W jej oczach widać światło gwiazd, które kojarzyło mu się z czystym, nocnym niebem Grecji. Przytaknęła zamyślona, choć ta myśl została jej głęboko w głowie. Czy Névétte byłaby godna? Czy dałaby radę walczyć o dobro świata, podczas gdy jej własne życie było piekłem..? Było w niej mnóstwo goryczy i żalu do porządku rzeczy... Trudne pytanie i choć podświadomie znała odpowiedź, nie potrafiła ot tak, do niej się przed sobą przyznać. Mimo wszystko rozpoczęła trening – Albert wyniósł meble do ogrodu, ustawiając tam płotki i śmieszne konstrukcje by zaczęła ćwiczyć. Jej zdolności fizyczne i tak były już rozwinięte przez lata życia na ulicach, gdzie regularnie biegała, skakała i wdrapywała się po domach, jeśli wymagała tego sytuacja... Jednak trening służył też zdyscyplinowaniu jej ruchów, jak i zgłębieniu tajemnic wewnętrznej energii. Dzięki jego pomocy odkryła swoje cosmo, o białej barwie, posrebrzane jak jej oczy. Płonęło jasno, otwierając jej zmysły i w niepojęty sposób sprowadzając na dziewczynę wewnętrzny spokój. To były pracowite miesiące. Starała się nadrabiać ze wszystkich sił swoją edukację – może i nie stać było ich na podręczniki, ale Albert wprowadził ją w podstawy czytania i liczenia, pisząc patykiem na piasku plaży. Drogą obserwacji nauczyła się od niego prac domowych, gotowania i łowienia, odwdzięczała się, jak mogła za to, że wziął ją w opiekę, zawsze mając dla niego gorący posiłek, gdy wracał z portów Marsylii do domu. Po kilku miesiącach Névétte otworzyła się na tyle, by powiedzieć mu o swoim dzieciństwie i pokazać blizny na ciele, a starszy mężczyzna przejął się tym, o wiele bardziej niż to okazał. Albert był poczciwym, uroczym człowiekiem i choć wiedział, że wszelkie dobra, jakie teraz jej podtykał, nie zmienią przeszłości, nie mógł się powstrzymać. Krótko mówiąc... Trochę ją rozpuścił, ale pierwszy raz w życiu Névétte naprawdę poczuła się kochana. Kupował jej to, na co wcześniej nie mogła sobie pozwolić, a ona cieszyła się z każdej wstążki do włosów, cukierka i pochwały. Zwała Alberta pieszczotliwie swoim dziadkiem, pépère i przywiązała się do starszego, ekscentrycznego pana jak do rodzonego ojca.
___Dziewczyna szczerze cieszyła się ze swojego życia na Rocher de Pendus, ale poczucie obowiązku, jakie nieświadomie zaszczepił w niej Albert, nie dawało jej spokoju. Ćwiczyła regularnie, słuchała z zapałem opowieści i zastanawiała, jak będzie wyglądało jej życie w służbie któregoś z bogów. Nie czuła się zobowiązana wobec świata. Nie było jej łatwo, lecz nie wszystko było czarno-białe, życie składało się ze wszystkich odcieni szarości. Czy mogła porzucić dom, który dopiero co znalazła, na rzecz treningu w obcym miejscu i niebezpieczeństwa walk? Może i tak... Nie wszyscy ludzie byli źle, nie wszyscy byli dobrzy, lecz jeśli naprawdę krążyło nad nimi niebezpieczeństwo a ona, jak twierdził staruszek, mogła coś zdziałać, nie mogła się wahać. Nie powinna. W końcu decyzja zapadła, dość nagle i impulsywnie. Po dwóch latach odkąd trafiła na wyspę, Névé przyznała dziadkowi, że czuje się gotowa. Nie przez jego słowa, nie przez dziwne myśli, lecz przez sen, jaki nawiedził ją uprzedniej nocy. W ciemności obcy, a jednocześnie dziwnie znajomy, damski głos wołał ją na pomoc, a wtedy czerń rozkwitła blaskiem nieboskłonu pełnego gorejących gwiazd... Musiała sobie coś udowodnić, bo jeśli naprawdę jest w stanie coś zdziałać, musi sama tam pójść i wziąć sprawy w swoje ręce. Zabrała skromny bagaż i szykowała się do drogi - opiekun zarezerwował jej miejsce na statku handlowym do Grecji, dając mnóstwo rad. Przed rozstaniem Albert uściskał ją mocno, mówiąc, że gdyby tylko z Celeste mieli dzieci, na pewno byłaby ich córką, czuł to... Przestrzegł ją również przed zasadą, która w Sanktuarium każe kobietom zasłaniać twarz i podarował maskę swojej zmarłej żony. Tę samą, którą dla niego zdjęła przed laty w dniu ich ślubu, mając nadzieję, że przyniesie jej szczęście i otuchę. Tę samą, którą założyła wyjątkowo tamtego dnia, gdy śmiertelny cios trafił ją w głowę, wyszczerbiając metal z lewej, górnej strony... Albert poprosił, by w jego imieniu złożyła kwiaty na cmentarzu poległych oraz podarował kopertę z listem Wielkiemu Mistrzowi, w którym polecał jej osobę Sanktuarium. Dziewczyna przytuliła go, obiecała, że nie przyniesie mu wstydu i ruszyła w drogę.
___Do Sanktuarium dotarła bez problemu. Imperium Osmańskie patrolujące granice pozwoliło im spokojnie przybić do greckiego portu i po kilku dniach wędrówki, dzięki wskazówkom dziadka, dotarła na miejsce. Kłopoty zaczęły się na boskich terenach, po drobnej inicjacji i rozmowie z Kapłanem. Odstawała. Coś chyba w niej takiego było, co sprowadzało na nią nieprzychylne spojrzenia, choć życie w Sanktuarium było dokładnie takie, jak je opisywał Albert. Szorstkie, wymagające i pełne trudu. Nie zamierzała przez to zaprzestać treningów i tak łatwo się poddać, z resztą było to niczym w porównaniu do życia we francuskich slumsach. Była świadoma, że jej nie polubiono, jednak nie przeszkadzało jej to za grosz, tylko... Wiedziała, że Albert w dobrej wierze opisał, kim jest w swoim liście, lecz coś z jego fragmentów musiało umknąć poza prywatne komnaty Mistrza... Słyszała szepty na swój temat, komentarze i przytyki. Z początku mówione za jej plecami, niekiedy rzucane jawnie w jej twarz. Córka dziwki, w końcu widzicie, jak się prezentuje... - jakby miała się speszyć jak pierwsza lepsza dziewica i zasłonić piersi na ten przytyk, niedoczekanie. Plotki po paru dniach stawały się bardziej cięte i nieprzyjemne. Zwykła kurwa. Księżniczka, jak się rządzi. Dobrze, że nie widzieli uśmieszku pod maską, gdy na te słowa Névétte uniosła wyżej głowę. To było zdecydowanie za mało by podkopać jej siłę woli i zasiać zwątpienie. Skoro już tak chętnie obmawiali ją za jej plecami, mogli się schylić i pocałować ją tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. W końcu cały czas się tam gapili – ona nie przyszła tutaj dla żadnego z nich. Nie dla świata ani dla ludzi, nie dla Alberta, nawet nie dla Ateny. Tylko dla siebie.

___Inne
___ Po tym, jak mężczyzna oficjalnie uznał ją za swoją wnuczkę, informując o tym urząd miasta, nosi nazwisko Alberta i Celeste – Gagnon. Pełnego miana matki nie zna, a ojca nie zamierza używać.
___ Od dziecka Névé miała smykałkę do zielarstwa. To podpatrywała matkę, gdy ta przygotowywała napary dla pracownic, to przyglądała się pracy zielarzy. Jest samoukiem, ale jej wiedza jest spora i często z niej korzysta czy przy opatrywaniu ran, czy podczas porannej kąpieli.
___ Ma wstręt do alkoholu, tytoniu i innych używek.
___ Na szyi nosi czarną wstążkę, z którą nie potrafi się rozstać.
___ Bardzo dba o czystość i higienę osobistą, można by rzec, odrobinę maniakalnie. Własnoręcznie pierze ubrania, sprząta swoje lokum w Sanktuarium i nikt nigdy nie widział jej brudnej i spoconej – no, może z wyjątkiem treningów, ale to się nie liczy.
___ Jest w niej okropna niechęć do religii – katolickiej czy protestanckiej, nieważne, praktycznie do każdej. Ogółem nie przepada za ideą oceniania ludzi w imieniu jakiejś boskiej istoty i wywyższanie się duchownych jako "wybranych przez bożą łaskę". Z dystansem podchodzi do postaci Ateny, która zebrała ich w Sanktuarium poszukiwaniu godnych Zbroi wojowników. Wielkiego Kapłana też raczej nie lubi...
___ Odkąd jest w Grecji, wrócił jej nawyk spania z nożem w dłoni. Sen ma lekki, czujny, budzi ją ledwie szmer.
___ Całkiem nieźle śpiewa i często nuci podczas pracy. Złapała to od Alberta, który potrafił pełną piersią śpiewać przy połowie ryb, zarzekając się, że to mami je i każe wpływać im do sieci. O dziwo, działało.
___ Nie zdejmuje maski. Podnosi ją tylko nieco w górę podczas posiłków, by móc swobodnie jeść lub odsuwa od ciała na kilka centymetrów, by umyć twarz. Kuriozalna zasada, ale jej przestrzega.
___ Jeśli nie trenuje lub nie jest zajęta zbieraniem ziół czy porządkami w chacie, można znaleźć ją na polanach na terenach Sanktuarium. W wolnych chwilach lubi rozmyślać, spacerować oraz, ku rozbawieniu niektórych, pleść wianki z kwiatów.

Névétte Gagnon Silver-divider-png

___Techniki
___Cosmo Punch
___Cosmo Kick

___Miejsce startowe Sanktuarium Ateny
Hades
Hades
Admin
Liczba postów : 562

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Névétte Gagnon Empty Re: Névétte Gagnon

Czw Lut 13, 2020 6:14 pm
Névétte Gagnon AKCEPTACJA-SS16th
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach