Go down
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Chata Névétte

Pią Lut 14, 2020 7:30 pm
Chata Névétte Hq6PFJc

___Mała, skromna chatka ze ścian z glinianych cegieł i drewnianych beli. Szaro-brązowa, z podestem z drewna i dachem z desek oraz grubej, pokrytej mchem słomy. Dość niepozorne to lokum i nieróżniące się praktycznie niczym od innych w okolicy. Stoi przy zalesionej części polany na drobnym wzniesieniu, obok kamiennych schodów oraz kilkanaście metrów dalej od dziesiątki podobnych sobie chat i domków. Trochę odizolowane to miejsce od reszty, ale dziewczynie to nie przeszkadza. Za chatą rosną kępy ziół – między innymi pachnąca lawenda, niepozorna ruta, gojnik i fenkuł, a nieopodal stoją dwa małe drzewa, oliwne i migdałowe. Obok drzwi równo poukładano drwa na opał, a nad samym wejściem wisi wieniec z suszonych kwiatów. Czasem Névétte siada na pniaku pod ścianą i przebiera zioła, kiedy indziej po prostu odpoczywa, wsłuchując się w szmer wiatru. Na grubej linie w ciepłe dni rozwiesza pranie, często można ją spotkać, jak krząta się wokół chaty, utrzymując ją w niezwykłym porządku i czystości.
___Wnętrze niczym się nie wyróżnia. Choć z zewnątrz chata wydaje się niewielka, jest zaskakująco przestronna, pomimo obecnego wyposażenia, zostało sporo miejsca. Naprzeciw drzwi stoi kamienne palenisko z kominem, wyposażone w stalowy poziomy pręt, na którym można powiesić żeliwny garnek. Z lewej strony znajduje się jedno, wąskie posłanie - gruby siennik na drewnianej ramie, równo zaścielony kilkoma kocami oraz baranim kożuchem. U jego nóg znajduje się solidny kufer, w którym dziewczyna trzyma swoje ubrania oraz kilka innych rzeczy. Po prawej stronie od paleniska stoi stara komoda, w której znaleźć można kilka glinianych naczyń, patelnie i noże, ot, kuchenne wyposażenie, nie wspominając o jedzeniu. W beczce obok zawsze znajduje się zapas wody. Pod ścianą, metr od komody umiejscowiono prosty stół i dwa stołki. W kącie chaty, oparta o ścianę spoczywa drewniana balia i wiadro, znaleźć tam można również miotłę oraz siekierkę do rąbania drewna. Na drewnianej półce nad łóżkiem znajduje się kilka miseczek, słoików i puzderek a na ścianach chaty porozwieszano pęki ziół. W środku przyjemnie nimi pachnie, ponad co przebija się wyraźna nuta migdałów i lawendy – i od razu wiadomo, kto tu mieszka.
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sob Kwi 11, 2020 10:13 pm
___Cisza jaka towarzyszyła jej w drodze do chaty, nie została zmącona żadnym zbędnym słowem. Wystarczyły odgłosy natury, dźwięki przyrody szykującej się do snu oraz istot przebudzających się, by nocną porą zwiedzać okolicę. Gdzieś wśród drzew odezwała się sowa, gdy Névé doszła do niewielkiego ganku, otrzepując buty na starych deskach. Polana, las... Dobrze, że zajęła chatę na uboczu, z dala od innych – miała ciszę i spokój, której tak często po długim dniu potrzebowała. Milcząc, dziewczyna otworzyła drzwi swojego lokum, wdychając cicho pachnące ziołami powietrze i kierując się od razu do paleniska. Choć rozgrzana była kąpielą oraz jak sama mawiała, z natury była gorącokrwista, nie lubiła chłodu. Trzeba było wypłoszyć z chaty wszelkie wspomnienia zimna. Garść gałęzi, trochę drewna i zeschłych liści podpaliła własnym kosmosem – bardzo przydatna rzecz, umiejętność rozgrzania swojej energii tak, że pociemniała kora momentalnie zajęła się jasnym, wesołym płomykiem. Névétte poczekała, aż palenisko się rozgrzeje, wpatrując się w migoczące iskry. Z niejaką przyjemnością patrzyła na igrający ogień, dopóki ten nie wypełnił izby przyjemnym, ciepłym światłem. Wtedy z komody wyjęła żeliwny, mały garnek i powiesiła go nad ogniem na mocnym pręcie, czekając, aż twarde dno się zagrzeje. W międzyczasie, dziewczyna zaczęła się rozpakowywaniem. Ubrania treningowe, koszulę do snu i swój ręcznik wrzuciła do balii, wraz z kilkoma innymi rzeczami, które wymagały bezwzględnego prania. Swoje kosmetyki poustawiała na stole, odkładając na jeden ze stołków skórzaną, pustą torbę. Czerpakiem nabrała wody z beczki, wlewając ją do garnka, biorąc kostkę mydła i swój nóż, by wrzucić do środka garść mydlanych wiórków. Na jednej ze ścian, na gwoździu wisiała związana rzemieniem garść ususzonych łodyżek mydlnicy. Zerwała kilka liści i wrzuciła je do gotującego się roztworu, dodając trochę kwiatów lawendy oraz ruty. Dziewczyna cicho zanuciła pod nosem, splatając włosy w warkocz i związując je na końcu mocno rzemieniem. Sprawdziła swoje posłanie, ściągając z siennika prostą, grubą płachtę z lnu i wrzucając ją do balii, by zaraz wyciągnąć z kufra drugie takie prowizoryczne prześcieradło.
___Skrzynia pełna jej ubrań, materiałów oraz przydatnych drobiazgów wypełniona była ziołowym zapachem – woreczki chroniące wnętrze kufra wypełniony były roślinami, których pasożyty i szkodniki nie cierpiały. Po zaścieleniu posłania, dziewczyna żelaznym bolcem zdjęła z ognia garnek z gotującą się mieszanką. Wylała ją do balii, zalewając ubrania ziołowo-mydlanym odwarem. Zimną wodą, zaczerpniętą z beczki, przemyła garnek i wyszorowała go dokładnie, nim ponownie zapełniła go czystą wodą. Tym razem z komody wyciągnęła kilka innych rzeczy – marchew, rzepę, kaszę w glinianym naczyniu oraz kawałek kiełbasy. Na drewnianej desce pokroiła na kawałki warzywa, pociachała na plasterki wędlinę i wraz z garścią kaszy, wrzuciła do wody. Nie jadła dziś zbyt wiele, a choć bez posiłku potrafiła długo działać, głód dawał o sobie znać. Do prostej potrawy dorzuciła trochę ziół w charakterze przypraw, a także odrobinę soli, którą dostała z sali jadalnej w Sanktuarium. Przygotowała dla siebie kilka kromek poczciwego chleba, mały krążek sera oraz miseczkę z oliwą, po czym, by nie tracić czasu, czekając aż jej spóźniony obiad się ugotuje, podeszła do balii. Uklękła przed nią i zakasała rękawy, wkładając dłonie w gorącą wodę. Roztwór ostygł na tyle, że mogło zabrać się za energiczne czyszczenie swoich ubrań, wypłukując z nich kurz, brud, pot oraz krew. Wyszorowała długi pas materiału, którym owijała swój biust, przetarła spodnie, wyprała ręczniki aż opuszki jej palców pomarszczyły się od wody. Ponieważ noc zapowiadała się bezwietrzna, choć chłodna, Névétte wyżymała koszulę z wody i otworzyła drzwi, by na grubej linie rozwiesić swoje ubrania. Wycisnęła wszystko co miała z roztworu, który następnie wylała na trawę – z beczki wzięła czystą wodę, w której wypłukała ubrania, nim rozwiesiła je przed swoim domem. Oceniła krytycznie swoje dzieło, po czym wytarła balię i odstawiła w róg pomieszczenia. Gorącą kaszę przełożyła do miski, siadając przy stole i odkładając na bok maskę. Przymknęła na chwilę powieki, obracając w dłoniach drewnianą łyżkę, nim wzięła pierwszy kęs – dziwnie jadło się jej w ciszy i samotności. To była jedna rzecz, którą preferowała, ale do której nie mogła się przyzwyczaić. Mocząc chleb w oliwie i zagryzając serem, ze smakiem zjadła swój posiłek – posprzątała po nim od razu, w wiadrze myjąc naczynia i wycierając stół oraz garnek, który po raz trzeci trafił na palenisko, wypełniony czystą wodą.
___Névétte tymczasem założyła z powrotem na siebie maskę i zdjęła z siebie ubranie, składając je równo w kostkę i wkładając do skrzyni. Narzuciła na siebie prostą, za dużą koszulę do snu, przygotowując się tym samym do spoczynku. Pudełka i naczynia ze swoimi wyrobami do ciała odłożyła na półkę nad łóżkiem, do wiadra wrzucając na ostatek trochę wiórków mydlanych i odrobiny słodkiego olejku. Przygotowała sobie kubek z melisą oraz rumiankiem – gdy woda się zagotowała, zalała zioła wodą, do wiadra przelewając resztę. Odstawiła garnek pod ścianę, by ostygł i usiadła na posłaniu, biorąc łyk gorącej herbaty ziołowej. Przy łóżku stała niewielka, pusta skrzynka, odwrócona do góry dnem, udająca stolik – leżał na niej ręcznik, nóż, kubek z ziołowym naparem oraz cienka księga. Nie udało się jej dzisiaj pójść do biblioteki, więc postanowiła nadrobić to czytaniem. Ogień rzucał pomarańczowy blask na kruche strony, gdy dziewczyna przeglądała pięknie zapisane litery, traktujące o greckich mitach. Była tam historia, o której opowiadał jej Albert – o tym, jak pierwsza Atena rzekomo narodziła się, wyskakując z rozłupanej głowy Zeusa, swego ojca. Dziwna to była myśl, ale drobna, smukła Victoria nie pasowała do tej historyjki. Jakoś, tak... Nie. Gdy woda nieco ostygła, Névé zanurzyła w niego swoje stopy, pozwalając im nieco odpocząć. Przerzucała kartki książki, powoli czytając każde zdanie, aż poczuła, że senność staje się zbyt silna. Ostatnimi czasy, regularne treningi i wysiłek sprawiały, że ledwie siadała na posłaniu, sen porywał ją w swoje ramiona.... Odłożyła księgę i sięgnęła po ręcznik, by przetrzeć swoje stopy. Wytarła twarz oraz dłonie, po czym odsunęła wiadro na bok, z dala od posłania. Ogień jeszcze wesoło grzał wnętrze chaty, ale pewnie, gdy obudzi się o świcie, nie będzie po nim śladu. Skryła się pod kocami i kożuchem, układając na posłaniu. W dłoni, blisko przy sobie miała nóż, palce lekko pogłaskały srebrzystą powierzchnię, która wiele już przeszła... Dbała o to stare ostrze jak o wiernego przyjaciela. Zamknęła oczy, twarz chowając pod maską. Wsłuchiwała się w odgłos trzaskania ognia, czekając aż ciepło jej ciała zagrzeje posłanie i będzie mogła spokojnie zasnąć...
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Czw Kwi 16, 2020 5:14 pm
___Sen tej nocy nie był przyjemnością. Płytki, spokojny letarg przerodził się w głęboki, irytujący koszmar. Ciemność mieszała się z dezorientacją i rozpaczliwym, bolesnym głosem, który raz po raz wołał ją w tej sennej marze. Jak tonący nawołuje ostatniej brzytwy, tak ktoś błagał o ratunek dziewczynę, wymawiając udręczonym tonem jej imię. Głos mieszał się z cichym chlupotem wody... Dźwięczny odgłos kropel upadających na delikatną taflę wody, brzmiał jak przejmujący zgrzyt metalu. Słowa proszącej o ratunek były jak finezyjne ostrza, choć pełne dziwnej pokory i smutku. Kamalaṁ, proszę, Kamalaṁ... A ona brodziła w zimnej wodzie po kostki, rozglądając się w nieprzeniknionej czerni, starając się ujrzeć cokolwiek, coś, co by powiedziało jej, gdzie się znajduje i kto potrzebuje jej pomocy. Była to męczarnia. Jej ciało, nawet we śnie, ciążyło jak ołów. Burzyło jej to krew, gdy miotała się, próbując w zakamarkach sennego świata odnaleźć właścicielkę damskiego, znajomego jej głosu. Kto... Kto ją wołał i dlaczego? Już wcześniej była w podobnej ciemności... Nie mogła sobie tylko przypomnieć gdzie. Aż obudziła się nagle, siadając na posłaniu, łapiąc haustami powietrze i zaciskając palce na śliskiej od potu powierzchni noża. Przywołano ją do rzeczywistości za pomocą lodowatych dreszczy na karku, gwałtownie i bez ostrzeżenia. Obronnym gestem uniosła odruchowo rękę w górę, unosząc ją przed siebie na wysokość twarzy i dopiero teraz zdała sobie sprawę, co zrobiła. Opuściła broń, rozglądając się po wnętrzu chaty. Delikatna łuna za oknem zdradziła jej, że słońce pojawia się dopiero na horyzoncie. Névé zdjęła maskę z twarzy, przecierając lepkie od potu czoło. W pomieszczeniu panowała cisza, jedynie za oknem świergotało niezmordowanie kilka ptaków. Wzięła głęboki, powolny oddech, długo wypuszczając powietrze z płuc. Nieczęsto miała dziwne sny. Koszmary pojawiały się rzadko, a jeśli już, były tylko marami, odbiciem rzeczywistości, na które nie zwracała uwagi. Krótko mówiąc, nie przejmowała się nimi – gdy jej życie jeszcze było koszmarem, niczym nie różniło się od tego delirium. Nie było potrzeby się nad tym rozwodzić ani zamartwiać drugim dnem... Może właścicielce głosu ze swojego snu nie była w stanie pomóc, natomiast innym, już tak. Zamierzała, bez Zbroi czy z nią, czy dostanie błogosławieństwo Sanktuarium czy nie. Po co, więc, przejmować się snami?
___Z tą myślą wstała z łóżka, podchodząc do beczki z wodą i chlapiąc sobie obficie nią twarz oraz szyję. Krople zmoczyły jej włosy i spłynęły w dół po ciele, mocząc cienki materiał koszuli i wzbudzając gęsią skórkę na skórze. Chłód otrzeźwiło ją to na tyle, że poczuła lekki ból w skroni. Huh... Névétte nałożyła maskę na twarz i przelała trochę wody do wiadra, sięgając po jeden z ręczników. Zdjęła nocne odzienie, rozebrała się, by otrzeć ciało z potu i wyszorować do sucha – by po nocnym bezwładzie sprawić, by krew krążyła w żyłach i skóra zaczerwieniła się odpowiednio. Przebrała się w nieco wygodniejszy strój – proste spodnie oraz podobny materiał jakim owijała sobie biust podczas treningu. Niespokojny sen spowodował u niej ból głowy, więc przelała trochę zimnej wody do kubka, pozwalając swojej energii zadrgać i zatańczyć w jej dłoni – po kilku chwilach znad powierzchni płynu uniosła się smużka białej pary. Bardzo przydatna umiejętność – wrzuciła do środka kilka ziół i odstawiła na bok, by zdążyły się zaparzyć. W międzyczasie zaczęła przeplatać loki między palcami, tworząc z włosów gruby, długi warkocz. Kochała swoje włosy, ale momentami ich nienawidziła... Po krótkiej walce z rzemieniem, przerzuciła gotowy warkocz przez ramię i usiadła na chwilę przy stole. Nie przejmowała się już swoim snem, wzdychając tylko nad bólem głowy i zerkając na palenisko pełne szarego popiołu. Nie czuła póki co głodu, ale sięgnęła po jabłko, odkładając na blat maskę, by móc spokojnie ugryźć chrupki, kwaskowy miąższ owocu. Trochę bolały ją plecy i ramiona, część otarć dawała o sobie znać – skutek wczorajszego treningu. Upiła łyk gorącej mięty i melisy, zastanawiając się... ___Właściwie nad czym? Pobyt w łaźni i rozmowa z Antarą i Ateną uświadomiła ją, że bogowie są bardziej ludzcy niż ktokolwiek by podejrzewał... A jeśli odkrywając swój kosmos, stali się istotami, krótko mówiąc, w każdej kwestii potężniejszymi od szarych ludzi, czy to nie przeczyło samo sobie? Im więcej siły, tym większe podobieństwo i zrozumienie wobec człowieka? A może to ta potęga kosmosu oddzielała bogów od całej reszty i cząstka człowieczeństwa, jaką ukazywała Atena, była tylko wyjątkiem w całej tej pogardzie, jaką bogowie darzyli ludzi... Bo inaczej nie potrafiła tego nazwać. Żadnego boga w jej życiu nigdy nie było, choć jako mała dziewczynka modliła się i wbijała oczy w krzyż, wierząc dziecinnie, że ktoś jej słucha. Naiwne... A Victoria..? Nie winiła ją za nic, a na pewno nie za swoje krzywdy – właściwie, żadnego boga nie obarczała odpowiedzialnością za to co się stało. Były to ludzkie czyny, ludzka chciwość, okrucieństwo i żądza. Nie boska... Bogowie, z tego co zdążyła zauważyć, albo się nimi nie przejmowali albo byli zbyt młodzi i niedoświadczeni by móc coś mienić. A jeśli Atena chciała coś zmienić musiała się sporo nauczyć – więc to Névé musiała zadbać o to, by miała czas dojrzeć, zrozumieć świat i poprowadzić ich do wojny. By obie, miały szansę komuś pomóc – najlepiej poprzez jak najlepsze przygotowywanie się do bitwy... Musiała nad tym pomyśleć. Koło młyńskie napędzone wodą jej myśli poruszało się jak szalone, a trening był do tego idealną sposobnością – odrobina ruchu powinna też pomóc w kwestii tej denerwującej migreny.
___Biorąc ze sobą kubek z naparem, Névétte nałożyła maskę i wyszła z chaty, kierując się do swojego ogródka. Otoczone kamieniami, schludne, ziołowe grządki rosły bardzo ładnie. Drzewka rzucały przyjemny cień na drobniejsze rośliny, chłonąc w pełni ciepłe, greckie słońce... Dziewczyna westchnęła z przyjemnością, odkładając naczynie na jeden z kamieni obok i stając prosto na zielonej trawie. Ćwiczenia na arenie miały swoje zalety, ale rozciąganie się we własnym zaciszu miało w sobie coś kojącego. I nikt nie gapił się na pewne miejsca, choć nie przeszkadzało jej to przecież... Dziewczyna wyciągnęła ramiona mocno w górę, aż mięśnie ciała zaprotestowały, po czym schyliła się powoli w dół, kładąc płasko na ziemi obie dłonie. Kręgosłup oraz biodra zaczęły ją palić w dobry sposób – to znaczy, że ćwiczenia robią swoje. Tak jak uczył ją Albert, rozgrzała się, podciągając kolana do piersi i wyciągając nogi wysoko w górę. Bez bólu do niczego nie dojdzie, więc ze stoickim spokojem ćwiczyła dalej. Zachowanie równowagi, gdy jedna bosa stopa stała twardo na ziemi, a druga wyprostowana noga w prostej linii wskazywała niebo, cóż... Było to trochę kłopotliwe. Musiała napiąć mięśnie, by bardzo wolno, kontrolując każdy ruch ud, łydki i bioder, opuścić lewą nogą na trawę... Gdzie przerzuciła ciężar ciała na drugą stronę, uniosła w ten sam sposób prawą stopę, wolno sprawiając, by jak łodyga kwiatu, wzniosła się w górę. Licząc własne, głębokie oddechy, Névétte mierzyła czas, w jakim musi wytrzymać w tej pozycji, by następnie z gracją, zatoczyć stopą łuk i delikatnie stanąć prosto na ziemi. Mało kto się domyślał ile pracy i bólu kryło się za tymi wyważonymi ruchami... Pamiętała swoje pierwsze próby, na wyspie, obok domu Alberta. Mało co jej wychodziło. Z pewnymi rzeczami miała okropną trudność, inne przychodziły jej trochę łatwiej, ale praca nad własnym ciałem oraz sobą wymagały zawsze dwóch rzeczy – dyscypliny i regularności. Dziewczyna położyła się na trawie, na brzuchu, wspierając przód swojego ciała na wyprostowanych ramionach, by wygiąć plecy w łyk, mocno odchylając głowę. Zginając nogi w kolanach, musnęła stopami czubek głowy, pozostając w tej pozycji przez kilka długich uderzeń serca. Lubiła w sobie to, że potrafiła wypracować w swoim ciele tę giętkość. Szybkość, zwinność, to było to, czego nauczyła się jako dziecko, natomiast zorganizowane ćwiczenia, usprawniające jej organizm w odpowiedni, kontrolowany sposób... To było coś nowego. Gdyby Albert jej tego nie pokazał, żyłaby pewnie w nieświadomości, co w stanie jest zrobić jej własne ciało, jeśli tylko będzie się pilnować i regularnie ćwiczyć. Wolno ułożyła się płasko na ziemi, wspierając całe ciało na dłoniach, mocno zapierając się stopami o trawę... Z głośnym wydechem uniosła swój własny ciężar w górę, na ramionach, opadając lekko z powrotem na ziemię, tylko po to by powtórzyć to ćwiczenie, jeszcze raz i jeszcze raz... Nie liczyła, ile pompek była w stanie zrobić, przestała dopiero wtedy, gdy krople potu spłynęły jej na brodę i opadły na ziemię spod maski. Ramiona zaczynały ją palić, więc opadła na trawę, przewracając się na plecy i głęboki oddech uniósł jej okazałą pierś. Przymknęła oczy pod maską, uspokajając bicie serca i pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Chłodna trawa była tak przyjemna... Jej skóra zaczynała się już lepić od potu, a to był dopiero początek dzisiejszego treningu. Névétte usiadła na ziemi, gasząc pragnienie kilkoma łykami ciepłego, ziołowego naparu, po czym wyprostowała się i przeciągnęła jak wdzięczna kotka. Ramiona póki co zrobiły swoje, pora na zmianę ćwiczeń – dziewczyna stanęła w lekkim rozkroku, przenosząc swój ciężar ciała na plecy i opadając w dół, by podnieść się z przysiadu siłą własnych mięśni. I jeszcze raz i jeszcze raz...

___Początek treningu
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Pią Kwi 17, 2020 9:33 pm
___Plecy, biodra i uda napinały się równomiernie, gdy dziewczyna podnosiła się z przysiadu. Gładka skóra zwilgotniała, ciało pracowało spokojnie, bez pośpiechu. Nabierała powietrza w płuca ilekroć opadała miękko w dół, natężając mięśnie i wypuszczając z siebie długi, powolny oddech, gdy unosiła się w górę. Ostatnią rzeczą jaką Névétte by pośpieszała, był jej własny trening oraz tok myśli, który nie dawał jej spokoju – wszystko musiało rozwinąć się we własnym tempie, naturalnie. Siła i wnioski... Różniło je tylko to, że pierwsze wypracowywała ćwiczeniami, drugie musiała solidnie przemyśleć, układając zawartość burzy w swojej głowie. A główną treścią jej dywagacji była zbliżająca się Święta Wojna oraz to, co byłaby w stanie zrobić w trakcie bitwy. Kosmos był jednym, ale to, że jest jego świadoma, nie czyniło z niej od razu silniej wojowniczki - wróg również panuje nad tą energią, mając, kto wie, lata doświadczenia i zgłębiania tajników mistycznej wiedzy... Podczas gdy dziewczyna posługuje się nim od niecałego roku, jeśli dobrze liczyła... I co jej to dało? Była silniejsza, szybsza, wytrzymalsza od zwykłego człowieka i jakoś nie czuła się specjalnie tym połechtana ani wyjątkowa. Oprócz używania kosmosu do wzmocnienia swojego ciała w trakcie walki i treningu oraz okazjonalnego podgrzewania wody, nic więcej z nim nie robiła. Hah, hańba! Srebrzysto-białe smugi energii zatańczyły wokół jej ciała, gdy dziewczyna parsknęła cicho pod nosem. Ciepło rozgrzanych ćwiczeniami mięśni zostało podszyte temperaturą jej rosnącego kosmosu. Skupiła się na pracy swoich nóg – opuszczała swoje plecy, proste, lekko pochylone, splecione razem dłonie ułożyła na poziomie ramion, by po chwili powoli się podnieść, czując jak uda zaczynają się trząść niby wibrujące struny. Wysiłek sprawiał, że miała kark mokry od potu. Dzięki masce loki na twarzy nie przykleiły się jej do mokrego czoła. Na twarzy perliły się krople wielkie jak groch, spływały niby łzy w dół ku brodzie, kapiąc na trawę. Oddychała coraz głębiej, wytężając siły ponad swój limit, a to wszystko dzięki kosmosowi... A przecież nie służył tylko do tego. Antara potrafiła stworzyć z niego czerwone promienie, energia Ateny potrafiła uspokoić i ukoić... Jaka zasada się za tym kryła?
___Névétte nagle klapnęła zgrabnymi pośladkami na trawę, gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Trochę ją to zaskoczyło, bo zamyślona i skupiona na jednostajnym ruchu, nie podejrzewała, że jej uda w końcu, kolokwialnie mówiąc, padną ze zmęczenia. Ziemia była dziwnie miękka i przyjemna. Uchyliła maskę by przetrzeć dłonią twarz z potu, wolnymi oddechami starając się uspokoić mocno bijące serce. Było dziewczynie gorąco, do tego stopnia, że jej oddech był jak para, ulatując smużką w stronę nieba. Dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie. Ból nie był zawsze taki zły – często uświadamiał ją, że żyje, choć były chwile, gdy nie chciała żadnej z tych rzeczy – ani bólu ani życia. Zerknęła na lewe przedramię, gdzie na skórze nadgarstka malowały się trzy jasne kreski blizn i uśmiechnęła się lekko do siebie. Żyła, była obolała, ale z całych swoich sił parła naprzód – nawet jeśli na wojnie czekać ja miała tylko śmierć! Nie oznaczało to również tego, że przerwała swoje ćwiczenia. O nie... Névé przesunęła się najpierw na kolana, a potem dźwignęła ze świstem na nogi, które pokazowo zadrgały, tak zmiękły od wysiłku. Aż musiała się oprzeć o ścianę chaty by zachować równowagę. Z trudem zrobiła pierwszy krok, chichocząc pod nosem jakby usłyszała świetny żart, choć niby nie było ku temu powodu...
___Oh là là.... - mruknęła z rozbawieniem białowłosa, czując własne zmęczenie, które sprawiało, że nie mogła ustać prosto na nogach. Przy każdym kroku łydki i uda drżały pokazowo. - Prawie jak wtedy, tego jednego razu na sianie... - zaczęła mówić do siebie rozmarzonym tonem, ale nie dokończyła, śmiejąc się pod nosem na tą perwersyjną myśl. Z niejakim trudem podeszła do miejsca, gdzie zaczynał się zadaszony podest jej chaty – pal podtrzymujący pochyły dach został przymocowany deską do ściany budowli. Idealnie. Nogi jej teraz zmiękły, więc ponownie pora na wyćwiczenie jej barków oraz ramion. Névétte z trudem podskoczyła, łapiąc za drewno i chwilę tak wisząc, komplementując świat, nim zmobilizowała się, by podciągnąć się w górę. Przy tej czynności przód maski lekko stuknął o deskę. Opuściła się, wolno, czując jak mięśnie drgają pod skórę i naprężają się przy każdym ruchu. Bolało, ale w końcu o to chodziło... Podciągnęła się jeszcze raz. I jeszcze raz. Kosmos znów otoczył ją delikatną łuną, z tą rzeczą... Że z chęcią wykorzystałaby go do czegoś innego. Jeśli z tej energii składa się cały świat, ludzie, zwierzęta, rośliny i gwiazdy, przyroda ożywiona i nieożywiona, moc musi być bardzo nieregularna. Różnorodna i elastyczna. Jak człowiek, ma skomplikowaną naturę, więc dlaczego by lepiej jej nie zgłębić..? Ramiona dziewczyny od podciągnięć zaczęły drżeć, a pot sprawił, że materiał na karku i piersiach był już wilgotny. Jeszcze trochę a jej uchwyt nie wytrzyma... Rozkołysała się, zabujała i zahaczyła nogami o deskę. Zgięła je w kolana, jednocześnie puszczając dłonie i wisząc tak pod daszkiem swojej chaty jak bardzo kobiecy nietoperz. Biały warkocz zamiótł końcówkę drewnianego podestu, gdy dziewczyna znów zrobiła sobie krótką przerwę, unosząc przed twarzą swoje dłonie. Kosmos otulił jej skórę niby półprzejrzysty, eteryczny całun, wzmacniając jej mięśnie i postać... Poruszyła palcami, podziwiając delikatny, jasny ślad, jaki pozostał w powietrzu po najlżejszym ruchu. Czy jest możliwość by użyć tej mocy do czegoś innego? Czy mogłaby coś z niej stworzyć, jak promień, który stworzyła Złoty Rycerz Skorpiona? Może i potrafiłaby skupić się tylko nad tym, nad szlifowaniem swojej zdolności władaniem kosmosem, ale coś jej mówiło... Że jeśli jej ciało nie będzie w stanie znieść określonej ilości energii, to może za bardzo zapędzić się z tą mocą i samą siebie poważnie zranić, jeśli nie będzie rozumiała, co robi... Dziewczyna cicho westchnęła, splatając ramiona na piersi i usztywniając nogi, by rozpocząć podciąganie się w górę. Raz za razem, podnosiła swoje ciało tak, by złączone przedramiona dotknęły kolan. Napinała mięśnie brzucha i nóg, gdy wznosiła się w górę, by zaraz odetchnąć i miękko opaść w dół. O dziwo, to kontrolowane opuszczanie swojego torsu wymagało większego wysiłku i wytrzymałości niż proste napinanie czego się dało, byleby podciągnąć się w górę. Musiała ćwiczyć. Jeśli jej ciało ma być odpowiednią powłoką dla kosmosu, którym chce władać, wszystko w niej powinno być idealnie oszlifowane i zaostrzone – ciało, duch i umysł. Momentami zaciskała zęby, gdy podnosiła się w górę. Jej własne słabości próbowały zniszczyć jej mobilizację i upór... Brzuch miała już mokry, pod nią, na starych deskach widać było niewielką plamę potu, krople regularnie spływały z jej ciała.
___Przestała dopiero wtedy, gdy plecy i cały tors zaczęły ją boleśnie piec. Złapała dłońmi za drewno, wybiła się nogami i lekko wylądowała na podeście, gdzie, jak się spodziewała, od razu raptownie usiadła na deskach. Zaśmiała się cicho, choć lądowanie na pewno nie było bezbolesne. Dopiero po dłuższej chwili Névétte  przeciągnęła się, wstając i całą siłą swojej woli powstrzymując się przed potknięciem. Nogi, ramiona, plecy – wszystko to ją bolało, drżało, zdawało się nagle zbyt miękkie by unieść jej wagę. Chyba odrobinkę przedobrzyła z tym treningiem... Z ulgą usiadła na trawie, splatając razem nogi i sięgając po kubek z zimnym już naparem. W kilku łykach wypiła zawartość i odetchnęła głęboko, opadając plecami na miękkie, chłodne, zielone listki... Ah, jak przyjemnie~ Przymknęła powieki, wyciszając się i wsłuchując w odgłosy natury. Ptasie trele już się zmieniło, słońce wzeszło wyżej na niebie... Jaka to była pora? Nie, by miała jakieś plany, ale wyglądało na to, że od świtu do późnego ranka rozciąga się tutaj niezmordowanie i... I do jakich wniosków doszła? Jedynie do takich, że musi bardziej potrenować nad swoim kosmosem, podczas gdy dla kontrastu katowała swoje ciało fizycznym treningiem. Znów parsknęła śmiechem, otwierając oczy i patrząc na puszyste, leniwie sunące po nieboskłonie obłoki. Leżała tak kilka chwil, chłonąc spokój, jaki nagle ją ogarnął swoim całunem, zaraz po tym gdy zrelaksowała wszystkie swoje mięśnie. Trawa była jak słodki puch. Było jej tu dobrze, na nagrzanej słońcem ziemi, choćby była obolała i lepka po ćwiczeniach... Ugh, lepka? Skrzywiła się lekko, czując jak materiał opaski przylgnął do jej piersi. Przecież tak nie można... Mrucząc coś pod nosem, dziewczyna usiadła na trawie, prostując z cichym jękiem zastałe plecy. Dotknęła swojego ramienia – pot zdążył po części wyschnąć, ale jej skóra była nieprzyjemnie lepka, miejscami oznaczona kurzem i brudem ziemi, nie mówiąc o gorącej woni spoconego ciała... Ugh! Momentalnie się otrząsnęła, powstając na nogi i otrzepując spodnie.
___Nie zamierzała tak bezczynnie leżeć i śmierdzieć. Névétte  wzięła swój kubek, wchodząc na chwilę do chaty, by zrobić w niej tradycyjnie, porządek. Spakowała torbę, wkładając do niej czyste ubranie, wrzuciła do środka swoje kosmetyki, ręcznik i nóż. Następnie, zadowolona z siebie, zamknęła za sobą drzwi i pomaszerowała prosto nad rzekę.

___Koniec treningu
___ZT
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Wto Cze 30, 2020 7:12 pm
___Névé zawsze dbała o swoją chatę. Od pierwszego dnia, gdy pojawiła się w tym miejscu w Grecji, dostając starą, zakurzoną chałupę, postawiła sobie za punkt honoru, by lśniła czystością. Ktoś by powiedział, aż do przesady – wszystko zawsze było na swoim miejscu, posadzka wyszorowana do połysku, palenisko wymiecione i wyczyszczone. Nie zdarzyło się, by w rogu nie stał schludny rządek drewna, a zwieszające się ze ścian pęki ziół pachniały przyjemnie... Jednak dominującą wonią było jej pachnidło. Ubrania prała zawsze tego samego dnia, a stół ozdabiała świeżymi kwiatami w glinianym kubku. W szafkach wszystko poukładane, żadna resztka wczorajszego posiłku nie schła na blacie. Névé szczyciła się tym, że nie żałowała czasu i wysiłku na porządki i higienę osobistą oraz czystość swojego domu... A teraz, otwierając drzwi, wprowadziła do środka Arthura, który kapał krwią na jej idealnie czystą podłogę. Nie wspominając o tym, że sama nie była w najlepszym stanie, jeśli chodzi o prezencję i czystość. Dziewczyna ułożyła rannego na nowym sienniku i świeżo wypranych kocach. Na pościeli, pod której gałązki lawendy odpędzały niepożądanych gości i sprowadzały miękki sen, na swoim łóżku, gdzie znaczył całą jej pracę plamami posoki i pyłem walki... Mówi się trudno. Podtrzymała go, najdelikatniej jak było to fizycznie możliwe, ułożyła wyrośniętego mężczyznę na legowisku i zerknęła po sobie. Cóż, pilnie potrzebowała kąpieli, ale w tej chwili, w jej chacie, krwawił o wiele ważniejszy priorytet niż jej własna potrzeba mydła. Niemniej, nie mogła zająć się jego ranami, mając wciąż brudne palce po treningu... Nucąc, Névétte podeszła lekko do paleniska, układając w nim małą porcję drewna i podpalając je kosmosem. Zwiększyła energię na tyle, że trzymana przez nią gałązka zajęła się żywym ogniem z głośnym sykiem, który jasnym płomykiem, przeskoczył na resztę brykietu.
___Z beczki w rogu pomieszczenia, czerpakiem nabrała wody do wiadra. Oszczędnym gestem poprawiła rzemień, wiążąc włosy na czubku głowy, pilnując, by większość kosmyków nie przeszkadzała jej w następnych czynnościach. Wsunęła dłoń między swoje piersi... Cóż, tak to z pozoru wyglądało – pod materiałem, między dwoma bujnymi krągłościami krył się jej wierny nóż w skórzanej pochwie. Odłożyła go na stół, a przez moment w melodii jaką nuciła zabrzmiała bezczelnie zadowolona z siebie nuta. Stojąc tyłem do swojego łóżka, Névé z westchnieniem ulgi rozpięła skórzane pasy, którymi spinała materiał wokół swojego biustu. Nie było czasu na wstyd, bo i przecież, byłaby to ostatnia rzecz, jaką dziewczyna mogła poczuć. Bez krępacji rozebrała się od pasa w górę, odwinęła materiał z piersi, uwalniając je ze ściskającego treningowego ubrania. Sięgnęła po czysty ręcznik, mydło i szczotkę – teraz nadeszła pora na bardziej prozaiczne zajęcie. Nawet jeśli pacjent zobaczył by trochę za dużo, nie martwiła się tym, co to, to nie. Névétte sprawnie zmyła z siebie krew, wyszorowała dłonie, aż pod czerwienią i szarością pokazała się jasna skóra. Wytarła się dokładnie ręcznikiem i sięgnęła po koszulę, grzecznie czekającą na nią na ramie krzesła – rozcięcie na środku zdradzało, że preferowała ten krój. Tym razem nie sięgnęła jednak po skórzany gorset, za dużo było z tym roboty. Włożyła ubranie, podciągając rogi białego materiału w górę, zawiązując je tuż pod biustem. Podwijając rękawy, odruchowo poprawiła jeszcze raz fryzurę, wyciągając białe loki, który skryły się pod materiałem na plecach. Brudne rzeczy odłożyła na bok, a zakrwawioną wodę wylała na zewnątrz. Po doprowadzeniu się do względnego porządku, stanęła na środku chaty, przysłuchując się cichemu oddechowi Arthura i delikatnym trzaskom ognia na palenisku.
___Do dzieła. - powiedziała do siebie dziewczyna. Nad płomieniem wisiał niewielki garnek, do którego wlała zimnej wody. Rozległ się syk, gdy płyn spotkał się z rozgrzanym żeliwnym naczyniem. Nim zagotowała się woda, przelała część do przygotowanej miski, resztę zlewając do drewnianego kubka. Névétte krzątała się sprawnie po chacie, to wychodząc na chwilę na zewnątrz, by zerwać garść świeżych ziół, to by skubnąć ususzone listki, zwieszające się w bukietach z jej ścian. Wiedziała dobrze co ma robić, praktyka w końcu robiła swoje... Nie pierwszy raz kogoś zszywa, nie ostatni przygotowuje odpowiednie opatrunki. Wyjęła z szafki moździerz, ucierając w nim rośliny na wściekle zieloną ostro pachnącą papkę. Z wprawą zielarza przygotowywała proszki i wysuszone koszyczki kwiatów, z pewnością medyka, wyjęła skórzane zawiniątko, w którym znajdowało się kilka igieł z brązu – najcenniejsza rzecz jaką Névé miała, jeśli chodzi o jej cenę na rynku. Kościane albo drewniane były zbyt toporne w tych zabiegach, a Albert sprezentował jej ten podarek z rok temu, dorzucając zwitek mocnych, cieniutkich białych nici. W misce i kubku parzyły się zioła. Ze skrzyni w nogach łóżka dziewczyna wyciągnęła czyste ręczniki i wygotowane bandaże, którymi obwiązywała własne rany. W czasie, gdy napary nabierały na sile, do wyczyszczonego wiadra nalała świeżej wody, dodając kilka kropel z różnych fiolek, które powyciągała... Właściwie nie wiadomo skąd. Zmoczyła ręcznik i wyżymała go mocno, zerkając na leżącego Arthura. Cmoknęła z niezadowoleniem, jeszcze raz przyglądając się jego ranom. - Udawanie rycerza na białym koniu niewielu wychodzi na zdrowie. Nie zbawisz tym świata, siebie, Nemei'a czy mnie. - to mówiąc przysiadła obok, delikatnie obcierając jego policzek z krwi ręcznikiem. - Naprawdę... Hommes. - pokręciła głową, zmywając z jego twarzy pył i posokę. Niektóre rany zaczynały się powoli zasklepiać, więc przy nich musiała być ostrożna, by przypadkiem nie zmyć na wpół skrzepniętej krwi, blokującej kolejny strumyk posoki. Zmyła kurz i czerwień z jego szyi, patrząc prowizoryczny bandaż z ręcznika, który zrobiła jeszcze pod Koloseum. Zatrzymał krwawienie na ten krótki czas, ale teraz musiała obmyć skórę i rany mężczyzny. Wstała, by wyjąć ze skórzanego pokrowca swój nóż i wsadziła go w płomienie, póki ostrze nie sczerniało. Kawałkiem czystej ścierki wytarła z niego ciemny nalot, przetarła olejkiem i wróciła na miejsce, przecinając zakrwawiony opatrunek. Słychać było jak mruczy w zamyśleniu, przyglądając się umięśnionej, ale w tej chwili przypominającej dzieło rzeźnika klatce piersiowej. Cóż, aż tak źle nie było... Ale by ocenić dokładniej wszystkie rany, musiała je oczyścić. Odłożyła na bok zwitki czerwonego materiału, wracając do przerwanej czynności. Arthur miał spodziewanie dużą powierzchnie ciała i dziewczyna przeważnie pracowała w skupieniu i ciszy, co jakiś czas pozwalając sobie na typowe Oh là là wymruczane wesoło pod maską. Przy bardziej paskudnych ranach jej humor jednak malał.
___Musiałeś do niego pędzić na concours de celle qui pisse le plus loin*..? - zapytała w końcu Névétte z niejakim znużeniem, wymieniając wodę w wiadrze na czystą i świeżym ręcznikiem wycierając łagodnie jego ramę. Jej gesty były pewne, spokojne, delikatne, acz głos kompletnie do nich nie pasował. Obok łóżka piętrzyła się mała górka bandaży i zakrwawionego materiału, a nie była nawet w połowie. - Twoje musiało być na wierzchu, oui..~? - westchnęła z ironicznym rozbawieniem, nie kryjąc, że patrząc na kolejne tego typu nieszczęście czuje wesołość. Bawiło ją to, prawda, ale było to dziwne uczucie, bo jednocześnie męczyło ją to męskie podejście. Najgorsze było to, że większość istot na świecie, mające do krocza przyklejony skórny wyrostek i dwie sakiewki, podzielała ten pogląd, twierdząc, że „to męska sprawa, kobieta nie zrozumie”. Oczywiście, że nie zrozumie. Névétte do tej pory nie rozumiała jak można kierować się tak wybrakowanymi i pełnymi hipokryzji motywami, ale mniejsza o to... - Choć patrząc na Ciebie, pewnie Nemei i tak sądzi, że jego światopogląd ma więcej kontaktu z rzeczywistością niż Twój. Prawo silniejszego, wygranego i prawda silniejszego... Naprawdę, jesteście siebie warci, pędząc na łeb na szyje pokazać drugiemu czyja racja jest ważniejsza, nie dbając kompletnie o stan osób trzecich~ Bo w końcu chcesz być rycerzem. – cmoknęła figlarnie, nie kryjąc przy tym dezaprobaty, lecz po cichym westchnieniu, jej następna wypowiedź zabrzmiała już milej, ale to tylko dlatego, że przywołała ze wspomnień bliską sobie osobę. Hmm... - Albert miał na to ten angielski zwrot, niech sobie tylko przypomnę jak brzmiał, mon dieu... - mruknęła Névétte,  wyżymając różowy materiał nad wiadrem, kierując swoją uwagę na lewe kolano Arthura. Tu będzie potrzebne szycie, jak nic. - Nauczył się go od Anglików pod  Moncontour, zaraz... - Nagle klasnęła w dłonie, zadowolona z siebie. - A-ha~ - tu w jej głosie zabrzmiała dźwięcznie, jak czyste srebrno, jawna drwina. - Dick-measuring contest. - spojrzała na niego znacząco, nim wróciła, nucąc, do przerwanej czynności.

___Początek treningu
_____
___* – zawody, kto szcza najdalej
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Czw Lip 02, 2020 11:55 pm
Chatka Névétte różniła się od tej Arthura. On nie przywiązywał aż takiej wagi do czystości. Do ogólnego porządku owszem, ale nie do sprzątania każdego pyłku? Dla niego liczyła się funkcjonalność.
Nie stosował też oczywiście żadnych pachnideł... Też pomysł... Ale czego spodziewać się po francuzach?
Przypomniała mu się nawet anegdota, jak Francuzki dowódca mówi do swoich ludzi "na polu bitwy trup ściele się gęsto, nasz trup ma wyglądać i pachnieć ładnie!"
Nic dziwnego, że podczas wojny stuletniej zbierali takie lania. Skoro myślą o wyglądzie bardziej niż o walce...
Westerling wcale nie przejmował się tym, że plami podłogę oraz siennik
-Wreszcie ta chałupka będzie wyglądała jakby należała do wojownika - pomyślał.
Arthur oglądał jednym okiem co też dziewczyna robi. Dopiero gdy zaczęła gmerać w swoim biuście zwrócił na nią większą uwagę.
Kiedy zaczęła się rozbierać poczuł się nieco nieswojo. Czego ona oczekiwała? Pożartować można, ale z tymi ranami, to wiele by nie zwojował...
Na szczęście dziewczyna tylko się przebierała.
Reszta czynności już go nie dziwiła. Robiła to co każdy medyk, widział to nie raz. Także na sobie.
-Zobaczymy, czy kogoś zbawię. Czy też nie. Zawód rycerza niezbyt dobrze wpływa na zdrowie. Bycie ogrodnikiem czy młynarzem jest z pewnością bezpieczniejsze. Świat potrzebuje jednak także rycerzy, a nie samych młynarzy. Jeśli się z tym nie zgadzasz to nie wiem czemu próbujesz zostać rycerzem. - skwitował i wzruszył ramionami.
To jak oglądała jego rany nie krępowało go. Wolał nawet jej dotyk niż medyków, którzy dotychczas go leczyli. Jej dotyk był zdecydowanie przyjemniejszy.
-Tak musiałem. To właśnie robi rycerz, kiedy widzi niesprawiedliwość. Walczy z nią. - upierał się.
Westchnął. Ta dziewczyna zdecydowanie nie nadawała się na rycerza. Co jeśli będzie musiała walczyć z silniejszym przeciwnikiem, żeby chronić niewinnych? Ucieknie, bo to rozsądniejsze?
-Nemei dostał lekcje numer jeden. Wiesz, co powiedział, kiedy zobaczył moją siłę? Że to niemożliwe. Teraz ma dwa wyjścia. Jeśli jest głupi to nie zrobi nic. Jeśli ma trochę oleum w głowię to zacznie się zastanawiać jak to możliwe, że ktoś kto niedawno nie wiedział co to kosmo teraz jest znacznie silniejszy niż większość, a może nawet silniejszy niż jakikolwiek pretendent. I to mi na razie wystarczy. Że będzie o tym myślał. Resztą zajmę się później. Nie oczekuje, że to zrozumiesz. To trzeba jednak zrobić. Sanktuarium potrzebuje rycerzy, a Nemeiowi bliżej zachowaniem do widma. Albo musi je zmienić, albo musi oddać zbroję.
Arthur nie zamierzał walczyć ramię w ramię z kimś kto swoim zachowaniem hańbi tytuł rycerza. Wątpił też, żeby inni rycerze chcieli. Nie, wątpił to złe słowo. Miał nadzieję. Bo jeśli inni nie wiedzieli w zachowaniu lwa problemu to znaczy, że nie byli prawdziwymi rycerzami.
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Wto Lip 07, 2020 1:05 am
___Znowu. I znowu. Arthur brzmiał jak kaznodzieja na ambonie, w kółko głoszący to samo, mając przekonanie starej matrony, że ślepe powtarzanie modlitwy za księdzem zbawi jej duszę i zaprowadzi przed oblicze samego świętego Piotra... Mon dieu. Névétte póki co nie komentowała, delikatnie i metodycznie wycierając jego ciało z krwi. Co prawda miała maleńką ochotę powiedzieć by oszczędzał siły i zamilkł, ale czuła, że wymiana opinii zajmie jeszcze trochę czasu, a jeśli odwraca to jego uwagę od bólu, niech i tak będzie. Acz sądząc po ilości blizn i tym, że prawie się nie skrzywił podczas pierwszego zabiegu, musiał być odpowiednio zahartowany. Trudno się dziwić. Jego ciało miało wiele oznak boju, blizny, zrogowacenia, skóra miejscami była twarda, wyprawiona od lat noszenia zbroi, a zbite mięśnie w pewien sposób same były pancerzem... Nie wystarczyły jednak przed atakiem kosmosu, choć kto wie, może w pewien sposób zniwelowało to uszkodzenia? Dziewczyna zdjęła mężczyźnie buty i usunęła resztę podartego, okrwawionego odzienia, czemu towarzyszył jej cichy, zalotny chichocik, ale dla komfortu pacjenta zakryła jego biodra złożonym ręcznikiem. Przez materiał nie miała jak opatrzyć rozcięć na biodrze, więc co innego było zrobić? Nogi również miał poranione... Dlaczego „wojownikom” tak łatwo i w kilka sekund przychodzi zadawać rany, które mogą goić się miesiącami? Po wymyciu brudu i krwi z powierzchni ciała, Névétte usiadła przy wezgłowiu łóżka. Musiała podjąć się trudniejszego zadania, gdy najłagodniej jak potrafiła, uniosła nieco mężczyznę, przenosząc go do pozycji siedzące. Swoje ważył... Miała zająć się ranami na plecach, ba, bo i tam ran nie uniknął... Biała koszula już była poplamiona plamami krwi, a sińce na jej  brzuchu pomazały się nieco posoką, nie wspominając czerwonych o palcach... Wyżymając ręcznik, Névétte zanuciło cicho pod nosem.
___Czuję się jakbym myła ogolonego niedźwiedzia~ - mruknęła z rozbawieniem, wilgotnym materiałem przecierając kark Arthura. Uparty pył osadził się wzdłuż kręgosłupa, ale i tego się szybko pozbyła. - Gotowe. Acz z zaskoczeniem przyznaję, z tą krwią Ci do twarzy~ Podkreśla kolor Twoich oczu~ - zagaiła wesoło wstając i  pozbywając się zakrwawionej wody z wiadra. Po etapie opatrywania przyszła pora na kolejny – do gorącego naparu ziołowego w misce, Névé przelała zieloną masę z utartych, świeżych liści nagietka oraz innych specyfików. Dolała zimnej wody by wyrównać temperaturę, a w powietrzu pojawił się ostry, ożywczy zapach. Powstała z tego gęsta, cierpka i jaskrawo zielona maść, którą miała nie tylko dalej oczyścić rany, ale zadziałać przeciwbólowo i ułatwić zabliźnianie się rozcięć. Białowłosa ułożyła miskę na skrzynce obok łóżka, przygotowując zwitki wygotowanych bandaży, które w schludnym kopczyku położyła obok siebie. Nożem przecięła je na równe części, wyszorowała dłonie i usiadła z powrotem na łóżku, za plecami mężczyzny, biorąc głęboki oddech. - Muszę Cię ostrzec. Na początku będzie piekło jak diabli... - powiedziała nabierając na dwa palce trochę maści. - … A potem jeszcze mocniej, aż w końcu przestanie~ - smarując cienką warstwę maści na ranach, cmoknęła cicho, przykładając do nich opatrunek, który następnie umocniła bandażem. Tak, to było tak proste - pozostała teraz cała reszta poharatanego Arthura, który wyglądał jakby uciekł od rzeźnika nie potrafiącego rozróżnić człowieka a tuszy wieprza. Z tą ironiczną myślą, cicho i metodycznie zajęła się swoją czynnością, aż z każdą chwilą plecy jej pacjenta były porządnie i schludnie opatrzone.
___Oczywiście, „nie zrozumiem” całej tej sprawy... Bo jestem słabsza, młodsza... Bo jestem kobietą? - zagaiła Névétte kończąc opatrywać plecy mężczyzny. Klepnęła go lekko w bark, dając znać, że pora z powrotem się położyć. Gestem i łagodnym ruchem ramion ułożyła go z powrotem na swoim łóżku, przypatrując się z kolei ranom na piersi. Założyła nogę na nogę, siadając na krawędzi szerszej strony siennika. Zamruczała zastanawiając się co robić, aż skinęła głową, sięgając po igły i zwitek nici. - Masz trochę rozcięć, gdzie opatrunek nie wystarczy. Zaraz się nimi zajmę. - widać było, że przód ciała oberwał najmocniej, tam było najwięcej rozciętego ciała, które domagało się paru szwów. Sprawnie ucinając jasną, cienką nitkę, dziewczyna obróciła w palcach brązową igłę, przez otwór przeciągając nić i kręcąc lekko głową, gdy mężczyzna opowiadał o walce z niesprawiedliwością, jakby to sama opatrzność zesłała go na tereny Sanktuarium. Ah, tupet, tupet~ - Nie zrozumiem, bo zapewne nie wie co oznacza bycie rycerzem, oui..? W swojej poczciwości i dobroduszności, śmiem sądzić, że młynarz ma częściej wartość większą od rycerza w zbroi. Ty masz własny na to pogląd, ja mam swój. - Powiedziała, przysuwając się bliżej i kładąc sobie jego ramię na udach. Opuszką palca delikatnie pogłaskała skórę wzdłuż kilkucentymetrowego, głębokiego rozcięcia, badając w którym miejscu najlepiej będzie wkłuć igłę. Za blisko rany, a szwy trzasną przy pierwszym ruchu – za daleko, a sprawi to więcej bólu niż sama rana. Odnajdując odpowiedni punkty, cienka igła wbiła się pod skórę, a wyciągnięta z drugiej strony nitka straciła momentalnie swój kolor, z białej stając się czerwona od krwi. - Kojarzysz to, jak kobiety namawiają małe dzieci do zjedzenia warzyw, udając, że łyżka to magiczny motyl albo ptak? Rycerskość to tylko bajkowe słowo jakiego używają matki, nazywając nim bycie „porządnym człowiekiem”, by dorastający chłopcy byli z siebie dumni wykazując minimalną przyzwoitość wobec innych. - melodyjnemu głosowi zabrakło w tej chwili typowej dla Névétte figlarności, zastąpiła ją za to odrobina ironicznej goryczy. Nie wczuwała się zbytnio w swoje słowa, a jednocześnie była w nich wystarczająca ilość emocji, by wyczuć, że są nieodwołalnie szczere i sumienne. Zbyt wiele razy to widziała by udawać, że jest inaczej. Zgrabne palce cierpliwie i pewnie zszywały ranę, szwy zamknęły otwór, z którego sączyła się krew. Névétte związała nić i odcięła nadmiar nożem, sięgając po maść i świeży opatrunek. - Świat wychwalając te wartości sprawił, że stanęły na piedestale i mówi się, że nie każdy jest w stanie im sprostać... Bo trzeba być wysoko urodzonym, bogatym, honorowym... - cmoknęła z niesmakiem obracając tułów, zszywając teraz ranę pod obojczykiem Arthura. Chłodna maska patrzyła na niego beznamiętnie, choć słowa dziewczyny zdradzały wystarczająco jej zdanie na temat zabawy w rycerzy. - Przez to namnożyło się mnóstwo mniej bohaterskich postaw, bo skoro nie można być rycerzem z przyczyn materialnych, to po co się starać? W tym świecie tylko uprzywilejowani są w stanie być rycerzami, „dobrymi ludźmi”, przez co zasługują na chwałę i wsparcie, a prosty, ciemny lud niech sobie gnije w ludzkiej podłości... - prychnęła jak kotka i poprawiła loki, które padł jej na ramię mężczyzny. Igła wbiła się lekko w skórę, zamykając kolejną ranę. - Dlatego o wiele bardziej sobie cenię pomoc i bezinteresowność prostszych ludzi. Od nich przynajmniej nie wieje hipokryzją i nie oczekują pochwały za coś, co powinno być uważane za normę.
___Biorąc pod uwagę barwę jej głosu oraz słowa, jakich nie szczędziła by opisać swoje myśli, Névétte nie była zła. Nie była nawet wzburzona tą górnolotną postawą, a jedyne co czuła to zmęczenie podszyte dobrze znaną irytacją... Jednakże jej stan psychiczny i własna opinia nie zaważyły na jej czynach. Prawda, raczej się nie dogadają – on ją ma za francuskiego, wymuskanego podlotka, ona go za nudziarza z kijem w czterech literach. Nie był to oczywiście powód by traktować mężczyznę gorzej, szorstko czy niemiło. Dla kontrastu jej wypowiedzi, ruchy dziewczyny były bardzo łagodne. Dokładnie, delikatnie umyła go z krwi i poty, równie ostrożnie opatrywała, a podczas szycia ran troskliwie dbała o to, by nici przez całą długość szwów były odpowiednio napięte. Miała w tym wprawę... Ile to razy była lekarzem z konieczności na ulicach Marsylii? Zawsze pilnowała się, by pacjentom nie przysporzyć więcej dyskomfortu. Nie liczyła na to, że będzie to docenione, ba, wątpiła nawet typowe podziękowania, ale może tym właśnie przejawiała się jej „rycerskość”? Cóż, na temat znaczenia tego terminu mogą sobie jeszcze dyskutować. Każda zszyta rana została przez nią pieczołowicie opatrzona a bandaż odpowiednio zawiązany. I tak miała ciche wrażenie, że Arthur nie czuje się tu dobrze – chyba chata była za czysta, ale specjalnie dla niego Névétte nie zamierzała przynosić ziemi z ogródka i rozsypywać jej na posadzce czy łóżku. Trzy, pięć... Siódma rana była na brzuchu, nad biodrem. Névé mruknęła coś cicho, coś co brzmiało podejrzanie jak Oh là là, nim subtelnie przebiła igłą kolejne warstwy skóry. Nie mogła odmówić mu... Ciekawej budowy ciała~
___To, że poszedłeś rycersko obić Nemei'owi mordę, choć Cię nikt o to nie prosił, niestety, nie zalicza się do czynu chwalebnego. - pociągnęła temat po chwili dziewczyna, przesuwając czerwoną nitkę między równie zakrwawionymi palcami. Choć regularnie myła dłonie i przecierała naparem z odkażających ziółek narzędzia i tak posoka rozmazała się praktycznie wszędzie. Palce, szyja, dekolt, ubranie... Aż zaczynała podejrzewać, że więcej krwi tu dziś widziała niż z jej krwawień miesięcznych z jednego roku razem wziętych. Ha! To Ci dopiero~ - Ani nie było w tym nic sprawiedliwego - wobec mnie. A za nim zapytasz, dlaczego tak myślę – uderzył mnie, nie zaprzeczę. Ale tylko mnie, a ja, w przeciwieństwie do Ciebie nie mam w zwyczaju odpowiadać na podwórkowe zaczepki, mou dieu~ - tu zaśmiała się pod nosem, wyraźnie odzyskując humor. W dodatku to była typowa, podwórkowa zaczepka skierowana do kogoś innego, a tu naraz pojawił się obrońca, patrzcie go... Névétte ściągnęła ostrożnie nitkę, sprawnie wiążąc ją na krańcu rany. - Oczywiście do czasu, ale tego mi nie dałeś. Uważałeś pewnie z góry, że wyręczysz kobietę i wstawisz się za nią, bo sama nie potrafi... Dlaczego uważa się, że rycerskim jest gdy mężczyzna broni kobiety przed wszystkimi innymi mężczyznami niż przed sobą? Sacrebleu. Przyznam, sama lubię czasem się wtrącać, ale jak widzę Ty przeczysz stereotypom flegmatycznych Anglików, aż rwąc się do upuszczenia sobie krwi~ - w jej głosie pojawiła się figlarna, drwiąca nuta. To mówiąc Névétte ucięła nożem kolejną nitkę, wodząc wzrokiem po ciele mężczyzny, sprawdzając czy przypadkiem jakaś inna rana nie wymaga przeszycia i związania przed opatrunkiem. Wyglądało na to, że nie, co tylko podchodziło pod cud. Z początku była pewna, że przynajmniej z dwadzieścia szram będzie musiała załatać, tak paskudnie to wyglądało – po wyczyszczeniu i przyjrzeniu się uszkodzeniom ciała, mogła stwierdzić, że aż tak źle nie wyglądały. To ilość krwi, stan pacjenta oraz szczerze zmartwienie jego osobą sprawiły, że nieco wyolbrzymiła potrzebę bycia medykiem. Niemniej, co mogła, w większości już zrobiła. Odłożyła na blat stołu igły i nitki, szorując dłonie w wiadrze wodą z mydłem. - Naprawdę, nie zaszkodziło zapytać mnie co o tym sądzę albo dowiedzieć się, czy nie mam w planach z nim rozmowy? Bo mam, acz niekoniecznie w tej chwili, ale pewnie nie przyszło Ci to do głowy... - dokończyła z przekąsem. Typowe, do bólu typowe. Białogłowa w opałach. Walka o sprawiedliwość i o poszanowanie rycerskiej postawy. - Gdyby ktoś inny niż ja został przez niego zraniony, to pewnie ja bym leżała tu krwawiąc łoże. Z tym, że najpierw dowiedziałabym się o sytuacji trochę więcej, nie tylko z krótkiej opowieści przy stole podczas obiadu. - cmoknęła wycierając ręce w czysty ręcznik. -  Trzeba czytać między wierszami, a żaden mężczyzna nie opanował jeszcze tej sztuki...
___Szycie ran zostało zakończone, ale opatrywanie niestety nie. Oprócz pleców, by więcej pacjentowi nie kazać zmieniać pozycji, oraz zaszytych rozcięć, które wymagały jak najszybszej interwencji, reszta prezentowała zaczerwienioną skórę, wilgotną, na wpół-skrzepniętą krew i pojawiające się na krawędziach rozcięć sińce. Przynajmniej to będzie najłatwiejsze... Nim jednak zabrała się za ostatnią rzecz, Névétte podeszła do stołu obok paleniska. Przelała ostatni napar stojący w glinianym kubku na blacie, pozbywając się pociemniałych listków, które oddały gorącej wodzie wszystkie swoje właściwości. Herbatę z mięty, melisy i lawendy posłodziła kopiastą łyżeczką miodu, mieszając, póki złota patoka się nie rozpuściła. Dolała zimnej wody, letni płyn w dużym, drewnianym kubku zaniosła do łóżka, przysiadając obok i ostrożnie podsuwając go Arthurowi.
___Pewnie od tych dywagacji zaschło Ci w gardle~ - uśmiechnęła się. Jeśli chciał ugasić pragnienie, uniosłaby lekko jego głowę by mógł się napić, jeśli nie, kubek trafił na drewnianą skrzynkę obok łóżka. A teraz najważniejsze... Sięgnęła po zwitek bandaży, przecinając długie, schludne pasma materiału na mniejsze kawałki, z których mogłaby zrobić opatrunki. Przy tej czynności nuciła coś do siebie, ostrze noża bezszelestnie cięło len i nie przestało ani na chwilę, nawet jeśli musiała pokręcić głową na kolejne słowa Arthura. - Ah. „Niemożliwe”. - wyrwało się jej. Névétte bardzo nie chciała ponownie zabrzmieć drwiąco, ale jakoś tak wyszło, że w jej głosie pojawiła się ta konkretna nuta. Chwalenie się czymś takim przed osobą, która za nic ma opinię innych o sobie, było w pewien sposób bezsensowne. Złamany grosz obchodził ją bardziej niż to jakie zdanie ma o niej Nemei, ani co myśli o innych pretendentach, ale jeśli Arthur łechtał sobie tym samopoczucie, to jego sprawa... -  I co? Z jakiego powodu mi to mówisz..? - wywróciła oczami pod maską szczerze zdziwiona, sięgając po maść i opatrunki, by zająć się bandażowaniem reszty jego ran. - Mam pogratulować, że jesteś oczko wyżej w waszym konkursie porównywania przyrodzeń~? - pokręciła głową nad męską głupotą. - Musiałeś pokazać gdzie według Ciebie Nemei stoi w hierarchii, podkreślić, że to Ty jesteś tym dobrym obrońcom kobiet i praworządności w Sanktuarium... Poklepałeś się tym czynem po plecach i podbudowałeś własne ego, coś jeszcze? - cmoknęła, oglądając jego ciało i smarując maścią rany na nodze, nim przyłożyła do nich złożony na pół opatrunek i obwinęła bandażem. Zeszło na to już sporo materiału, ale choć pozornie kufer Névétte był bez dna, prawda była bardziej prozaiczna – miała naturę osoby, który chce być przygotowana na wszystko, nawet na zużycie tony wygotowanych, jałowych opatrunków. -  Zdobyłeś kilka szram, to pewne. Huh, może męskość jest nagrodą, dawną tym z największą ilością blizn? Mon dieu... - zastanowiła się teatralnie, pukając się palcem w brodę. - To gdzie moja~?

___Koniec treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sob Lip 11, 2020 2:16 pm
Arthur faktycznie niewiele robił sobie z bólu. Czy wykrzywianie się i jęki mogły w czymś pomóc? Nie bardzo. Jedynie zaszkodzić. Dobrze wiedział, że dla medyków najlepszy pacjent to taki, który się nie rusza, a już w żadnym razie nie wyrywa.
-Już pierwszego dnia znajomości tak całkiem rozbierać? I to jeszcze wszystko tak jednostronnie. Ja wiem, że Francuzi mają dziwne fantazje, ale żeby jedno było gołe, a drugie w ubraniu? Przecież tak niewygodnie - żartował.
Wsparł się na rękach, by pomóc, gdy próbowała zmienić jego pozycję na siedzącą.
-Dziękuje za komplement - skomentował nazwanie go niedźwiedziem i nie żartował. Wbrew temu co Francuzi próbowali innym czasem wmawiać wcale nie podbili oni 500 lat temu Anglii. Zrobili to Normanowie, osiedleni w północno-wschodniej Francji. Dobrze o tym wiedział, sam miał w sobie sporo Normańskiej krwi. Pierwszy książę Normanów Rollo był nazywany właśnie Niedźwiedziem.
-Będziesz jeszcze miała okazje się na krew napatrzeć, skoro będzie wojna. - powiedział. Może to byłoby dobre zajęcie dla niej? Leczenie rannych. Umiała to najwyraźniej robić, a duszy wojownika wygląda na to, za grosz nie ma. Ale lepiej jej tego nie mówić. Zaweźmie się i jeszcze bardziej będzie chciała walczyć.
-Oh, a już się bałem, że będę musiał to jeść - zaczął się śmiać, ale urwał, gdy maść dotknęła rany.
Arthur słuchał spokojnie co mówi Névétte kręcąc od czasu do czasu głową.
-Masz racje. Nic nie rozumiesz. - skwitował - Młynarz ma swoje młynarskie obowiązki, a rycerz swoje rycerskie. Kto jest lepszy czy bardziej potrzebny? Każdy tak samo. Jeśli młynarz nie zmieli mąki, piekarz nie upiecze chleba i ludzie będą głodni. Jeśli rycerz nie obroni młynarza przed bandytami, to wynik będzie ten sam. I wcale do tego wszystkiego urodzenia i majątku nie potrzeba. Za zasługi na wojnie można otrzymać szlachectwo. - poinformował.
To, że Francuzi są dziwni wiedział. Jaka normalna nacja przebiera babę w zbroje i robi z tego swój narodowy symbol? Ale to co opowiadała... Przez takich właśnie ludzi rycerzy już nie było. Młodzi nawet nie wiedzieli co to znaczy...
-Miodek - zauważył - widzę wiesz co niedźwiedzie lubią - powiedział i zaczął pić. Było dobre i nic dziwnego. Wszystko do czego doda się miód staje się dobre.
-Nic nie rozumiesz - powtórzył - mylisz też rycerskie cnoty z obowiązkami. Owszem, rycerz powinien posiadać takie cnoty jak waleczność, mądrość, honor, a także współczucie i hojność. Tylko tak można być naprawdę dobrym rycerzem. Ale bycie rycerzem to przede wszystkim obowiązek - wyjaśnił. - To co zrobiłem było właśnie obowiązkiem, a nie moją prywatną sprawą. Ty to tak najwyraźniej traktujesz. Jako sprawę miedzy tobą i lwem. Tak nie jest. Nemei reprezentuje Sanktuarium i Atenę. Swoim zachowaniem nie hańbi tylko siebie, hańbi Atenę, Sanktuarium i wszystkich rycerzy, oraz każdego, kto nic nie robi z jego haniebnym zachowaniem. Tu wcale nie chodziło o ciebie. Skoro planuję złożyć przed Ateną przysięgę wierności, to już teraz muszę bronić przed hańbą ją i sanktuarium. Gdybym był na miejscu Wielkiego Mistrza i Ateny wydaliłbym go z Sanktuarium i dobrał zbroję. Widać mają jakiś powód, żeby tego nie robić. Może chcą sprawdzić kto postąpi właściwie i mu się przeciwstawi? - wzruszył ramionami - dla mnie jedyne co ma znaczenie, to to, że obowiązek nakazywał zareagować i zareagowałem. Każdy kto się boi, bo przeciwnik jest silniejszy, albo woli postępować "rozsądnie" zamiast właściwie, nie powinien próbować być rycerzem.
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Nie Lip 19, 2020 2:21 am
___Chyba się mnie nie wstydzisz~? Niejednego mężczyznę nago widziałam... Jeśli tak Ci to przeszkadza, to mogę sama się rozebrać...~ - Névétte położyła dłoń na masce udając speszoną i żartując bez krępacji na ten temat. Już nawet sięgnęła do koszuli, którą miała zawiązaną pod biustem, jakby gestem pokazując, że chce ją rozwiązać... Po czym zachichotała i wróciła do przerwanej czynności. Prawda, że wyglądało to troszkę niesprawiedliwie, ale z drugiej strony to nie ona wyglądała jak pniak treningowy, na którym pachołkowie ćwiczą uderzenia mieczem. Musiała go rozebrać! Musiała, ekhm... Może dałoby się polemizować, ale był jej pacjentem, więc to jej sprawa, o~ Dla komfortu mężczyzny i całkiem przyzwoicie zakryła go materiałem, skupiając się na zupełnie innych rzeczach. Zostało jej tylko opatrzenie jego nóg i upewnienie się, że wszystkie bandaże dobrze się trzymają, a potem będzie mógł śmiało się zdrzemnąć – i jak sądziła – chrapać. - Aż nie wiem czy tytułować Cię dalej Monsieur Pêcheur czy przerzucić się bardziej na Monsieru Ours, mmm... Fakt, że to drugie bardziej pasuje~ - zaśmiała się cicho oceniając jego posturę. Ze skórą na plecach łatwo byłoby się pomylić, czy to człek czy zwierzę. Na wzmiankę o wojnie tylko uniosła brwi. Wojna, bitwa, bójka, wszystko jedno. Nie różniły się za bardzo niczym, wszystko było tylko zaciętą rozgrywką o to, kto komu zada więcej ran, chodziło tylko o liczbę uczestników, którzy w tym uczestniczyli. - Jestem kobietą mój drogi, jeśli nie zauważyłeś. - w jej głosie pojawiło się rozbawienie. - Co miesiąc mam zapewnioną sporą dawkę krwi, jestem do jej widoku przyzwyczajona. Ilość niewielką zrobi mi różnicę... - uśmiechnęła się zaczepnie pod maską, wracając do pracy. - Widziałam gorsze rany i zadawałam jeszcze gorsze cięcia. Między innymi, dlatego wiem, że rozpłatane kiszki wierutnie śmierdzą, uh... - aż drgnęła z obrzydzenia na samo wspomnienie i potrząsnęła głową. Samo przywołanie tej informacji wystarczyło by przypomniała sobie zapach tamtego smrodu... A potem ciała wepchniętego za stertę śmieci w obskurnym zaułku, gdzie gniło przez kilka dni, dopóki czyściciele ulic się go nie pozbyli.
___Domyślam się, że z jakiegoś konkretnego powodu przytaczasz mi szczegóły owych zawodów, ale nie widzę puenty. - pokręciła głową Névétte, pijąc do anegdotki o młynarzu i rycerzu. Jakby nie wiedziała czym się zajmują... Cóż, wiedziała, acz niekoniecznie z tego samego źródła co Arthur. Jej palce sprawnie zajęły się związywaniem opatrunków i sprawdzaniem jak rozległe uszkodzenia chowają się pod sińcami. Maść zużywała się szybko. - Z takim staroświeckim poglądem trudno mi się zgodzić i chyba możemy oboje stwierdzić, że nie dojdziemy do porozumienia. - dodała bez żalu. Trudno. Nie zamierzała zmuszać go do zmiany zdania, on, o dziwo też. Wysłuchiwali tylko swoich racji i na swój sposób dyskutowali, co było miłą odmianą od rzucaniem obelg w stronę Nemeia. - To co przedstawiasz, to bardzo podręcznikowy przykład rzeczywistości, powiedziałabym, wręcz idealistyczny, ale... Świat tak nie działa. Myślałam, że to oczywiste, ale może „prawdziwi rycerze” tego nie doświadczają... - w jej tonie nie było sarkazmu, zamiast tego zatańczył w nim cień smutku. Oczywiście. Rycerz. Takiej postury i siły nie można było zachować odżywiając się breją z lebiody i kryjąc w szałasach podczas ulew. Arthur musiał trenować i mieć co jeść by te mięśnie utrzymać, a do tego trzeba pieniędzy oraz środków. Z tymi idealistycznymi, rycerskimi poglądami jeździł po świecie, nie mając pojęcia jakie zdanie o tym mają najbiedniejsi. Żebracy, dziwki, bezdomni... Nie wiedział jak to jest, gdy bezkarnie było się celem szyderstw, kopniaków, bogowie wiedzą czego jeszcze... Gdy się głodowało, kuląc w brudzie i smrodzie, łapczywie zjadając spleśniałą kromkę chleba. I żaden rycerz jakoś nigdy nie przyjechał, by wybawić ich z tej niedoli, bo każdy był zajęty bardziej chwalebnymi czynami... Névé westchnęła. - Młynarze kilka razy częstowali mnie jedzeniem, dali schronienie przed nocą. Rycerze ani razu. Jeden nawet próbował wsunąć swoją łapę w moje spodnie, ale złamałam mu palce. I tak, wiem. – uśmiechnęła się kącikiem warg. Po tym krótkim czasie spędzonym z Arthurem już była w stanie odgadnąć znaczną ilość jego odpowiedzi. Mniej lub bardziej, ale znaczenie słów przewidywała bez pudła. - To nie byli prawdziwi „rycerze”. Obawiam się jednak, że definicja której Ty używasz, tak odbiega od tego, do czego przyzwyczaił się świat, że brzmi to jak bajka... Dla mnie brzmi to jak bajka.
___Poklepała go lekko po biodrze, dając tym samym znać, że to koniec zabiegu. Fiu... To nie było zbyt łatwe, babranie się w tylu ranach i zajęło trochę czasu, ale cóż, nie było co skąpić na materiałach ani na bandażowaniu, gdy miało się pod opieką rannego. Wstając i biorąc się pod boki, dziewczyna oceniła swoje dzieło – Arthur był sprawnie i ładnie zawinięty w bandaże. Névétte wzięła jeden z koców, strzepnęła go i okryła swojego pacjenta – nie było już potrzeby by się nadmiernie... Obnażał, a poza tym, choć w chacie było ciepło, gdy ogień wygaśnie i przyjdzie wieczór, szybko się tu ochłodzi. Co prawda dorzuciła jeszcze trochę drewna do paleniska, a ciepła łuna rozświetliła chatę. Na zewnątrz szarzało. Ile czasu minęło? Mogło i parę godzin i nawet nie zauważyła...
___Teraz dam Ci trochę spokoju~ - rzuciła wdzięcznie, podchodząc do blatu i patrząc na stworzony przez siebie bałagan. Pokiwała głową przy tym, jednym uchem słuchając Arthura i cicho parsknęła śmiechem. - Oczywiście... Miło, że mi tak umniejszasz~ - cmoknęła z dezaprobatą, ale i z rozbawieniem Névétte. Nie pierwszy raz oczywiście się to zdarzyło, ale tutaj ten komentarz służył przeważnie droczeniu się. Z resztą, nie byłaby sobą, gdyby przejmowała się podobnymi uwagami. - Nie, bym nie nie była przyzwyczajona. Nie rozumiem, nie potrafię wziąć sprawy w swoje ręcę, nie było to o mnie... - wymieniła, sprzątając niewykorzystanie zioła i układając je z powrotem w woreczkach albo pudełeczka. Otworzyła szafkę przy oknie, układając wszystko z powrotem na swoim miejscu, a brudne naczynia ułożyła w jednej z misek. Poprawiła rękawy i ściągnęła mocniej rzemień, nim do garnka nad paleniskiem wlała zimnej wody. - Oh, nawet jeśli nie było, to bezpośrednio na mnie to wpłynęło. O czym oczywiście nie raczyłeś pomyśleć... No, ale o czym ja mówię, czym w końcu jest jedna osoba w porównaniu do dobrego imienia Sanktuarium, prawda..? Indywidualizm umiera, gdy chodzi o sprawę ogółu, nie winię takiego podejścia, choć się napatrzyłam na to aż za bardzo. - popukała się ironicznie palcem w brodę. - Z resztą, nie spotkałam się jeszcze z mężczyzną, który by się dobrym imieniem dziwki przejmował... - dodała z nieskrywaną drwiną. Ten termin tak do niej przylgnął, że aż robiła się podejrzliwa, gdy nie słyszała go przez dłuższy czas.
___Zbierając zakrwawione ręczniki i pasma materiałów, Névétte nonszalancko wrzuciła je wszystkie do wiadra. Porządki, porządki... Gdy woda nad paleniskiem zaczęła parować, przelała odpowiednią ilość do dzbanka z ziołami, resztę wykorzystała do umycia naczyń i do zalania brudnych ubrań. Do garnka nalała nową porcję wody. Mięśnie zaczęły trochę o sobie dawać znać... W szczególności ten cios Aióniosa w obojczyk, gdzie czuła pod palcami, zrobił się siniec. Przyjrzy się temu potem. Uchyliła drzwi i nucąc wyszła do ogrodu, wycierając tam szmatką naczynia z resztek maści i ziołowych papek. Zmierzchało, prawda, chłodniejsze powietrze tańczyło z zapachem nagrzanej słońcem ziemi... Dziewczyna zmyła naczynia, wylała wodę i w chatce poustawiała je w odpowiednich szufladach. Nożem ścięła kilka grubych wiórków mydła i wrzuciła je do wiadra, mieszając, póki nie powstała gęsta piana. Brakowało tam jeszcze tylko paru ubrań... Névé przeciągnęła się, czekając aż woda się podgrzeje – wytarła blat stołu, schowała igły, nawet zmyła ślady krwi prowadzące od progu do łóżka, po czym z zadowoleniem naszykowała czyste ubrania i ręcznik dla siebie. No tak, już chciała się rozebrać, gdy przypomniała sobie o tym, że ma gościa...
___Moja pora się umyć~ Będziesz patrzył czy nie, nie obchodzi mnie to~ – zanuciła figlarnie Névétte, ostrzegając jednak pewnym głosem Arthura co zamierza zrobić. Nie, by jego oponowanie wpłynęło jakoś na jej decyzję – po prostu solidarnie uprzedzić go chciała przed tym faktem. - Nie zamierzam tu siedzieć tak we krwi i spocona jeszcze po treningu... - rzuciła lekko, nim przelała gorącą wodę do balii. Pod paznokciami miała już ciemne obwódki z zaschłej krwi i ziół... Brr. O tyle dobrze, że umyć się zamierzała z drugiej strony chaty. Stojąc tyłem, zdjęła z siebie zakrwawioną koszulę i odgarnęła włosy z karku. Palcami przesunęła po grubych bliznach na plecach, jakby sprawdzając, czy któraś z przerośniętych linii nie ubrudziła się krwią. Koszula wylądowała w wiadrze, gdzie moczyły się pozostałe ręczniki i materiały, zaraz po niej dołączyły tam spodnie i bielizna, a Névétte usiadła w parującej balii i sięgnęła po mydło. Chlupnęła woda, gdy zaczęła spłukiwać kurz ze swoich nóg, ten sam, który jeszcze osadzał się na jej nogach od czasu potyczki sprzed koloseum. Westchnęła z ulgą pozbywając się zeschniętej krwi i poty, potrząsając przy okazji uwolnioną grzywą. - Tak sobie myślę... - pokręciła lekko głową na boki. - Nemei może ma za sobą jakąś historię, która wpływa na jego sposób postrzegania innych i rzeczywistości... Huh, i co dalej? Daje mu to prawo bycia egoistycznym, roszczeniowym gnojkiem? Nie. – siedząc tyłem, Névétte zdjęła maskę, nachylając się nad wodą by przemyć twarz i przeczesać palcami opadające na oczy loki. Namydliła dłonie, myjąc szyję i ramiona, a maska spadła jej z uda i z cichym stukotem dotknęła dna balii. - Oh non... Kiedyś się zezłoszczę i wrzucę ją do rzeki. – cmoknęła dziewczyna wyławiając nakrycie twarzy, kręcąc głową i podejmując urwany wątek. - Ale czy tym samym odmawia mu to prawa bycia tutaj i noszenia Zbroi? Huh... Uważam, że za mało wiem na ten temat, by to oceniać... Nie ma nikogo, kogo mogłabym uważać za prawdziwego rycerza, na którym miałabym wzorować moją opinię i na pewno nie będzie. Nemei jest taką smętną karykaturą targaną wewnętrznym gniewem... – prychnęła lekko, woda znów chlupnęła, gdy nałożyła na umytą twarz maskę. Nemei złościł się na siebie. Dlaczego? Nie wiedziała, ale miała wrażenie, że tak właśnie jest. Névé przechylając się w bok, przerzuciła włosy na lewe ramię, myjąc je pianą oraz ciepłą wodą. Zdawały się o ton jaśniejsze, acz trudno było to powiedzieć w półmroku, który wypełniał chatę. - Arturze, patrzysz na świat w biało-czarnych kolorach, a Nemei w tej chwili stoi gdzieś wśród szarości. To szalenie staroświeckie podejście~ - odcięła się lekko, z wrednym uśmieszkiem pod zasłoną twarzy, choć żartobliwy ton i tak zdradzał sens tych słów. Zaraz potem westchnęła, unosząc głowę. - Nie bronię go, ale dopóki Wielki Mistrz i Atena przyzwalają tu na jego pobyt, to znaczy, że musi mieć inne, nieznane nam cechy, które równoważą jego niezbyt miłe podejście do innych... Dlatego chciałam z nim porozmawiać. Zamiast od razu iść próbować wybić mu przednie zęby. – dokończyła z rozbawieniem, nim umilkła na chwilę.
___Refleksa nastąpiła po chwili, po kolejnych dwóch chlupotach, podczas których dziewczyna spłukiwała włosy. Uniosła rękę w górę, z uniesionym palcem wskazującym, jakby nagle coś do niej dotarło. Pokiwała głową, opierając się wygodnie o krawędź balii.
___Acz przyznaję, coś we mnie chciało wybić mu te kły~

___Początek treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sob Sie 15, 2020 10:37 pm
-Oh, nie wątpię - odpowiedział na uwagę, że widziała wielu nagich mężczyzn i zaśmiał się cicho.
To co z nim robiła średnio go interesowało. Nauczył się już, że medykom się nie przeszkadza. Niech robi co chce.
-Nazywaj mnie tak jak chcesz. Jeśli to jak mnie nazywasz, nie spodoba mi się... - zrobił krótką pauzę - to z pewnością się zorientujesz. - dodał.
Słowa o rozpłatanych brzuchach go zainteresowały. Znaczyły, że musiała co nieco w życiu widzieć.
-Za to o ile trup nie jest zbytnio poraniony, a jest przy kości można się całkiem smacznie na nim wyspać. Trzymając głowę na brzuchu. Sam nie raz tak spałem - poinformował - co do rzeczywistości natomiast to powiem tyle, że jest taka, jaką sami ją wykreujemy.
Wysłuchał opowieści w milczeniu. Na wspomnienie o nierycerskim rycerzu zgrzytnął tylko krótko zębami. Wiedział jak było. Na wojnie gwałt był codziennością. Początkowo Arthur po prostu zabijał każdego zwyrodnialców, bez względu na to po czyjej stronie walczyli. Ale szybko albo był zwalniany ze służby, albo przydzielano go w miejsce, gdzie nie było czego gwałcić.  Albo ludzie zwyczajnie się dobrze przed nim kryli...
-Czy to znaczy, że jestem rycerzem z bajki? - spytał.
Tłumaczyć jej, że dobro ogółu jest właśnie kluczowe dla rycerza nie miał zamiaru. To wydawało się oczywiste, skoro ich zadaniem było bronienie całego świata. "Dziwka" go za to zainteresowała. I postanowił podejść do tej sprawy z nieco innej strony...
-Dziwki powiadasz? A jaka jest twoja cena? Może bym skorzystał jak już nieco stanę na nogi? - Spytał śmiertelnie poważnie. - Domyślam się, że różne usługi są różnie płatne. Poproszę więc cały cennik - uśmiechnął się. Był ciekaw jak zareaguje na coś tak bezpośredniego.
Patrzył spokojnie na wszystkie porządki. Nie zamierzał też odwracać wzroku, kiedy zaczęła się rozbierać.
-Popatrzę. Upewnię się, że stawki nie zawyżone - zażartował.
Faktycznie oglądał kobietę tak jak zapowiedział. Podobnie jak i ona nie raz widział nagą przedstawicielkę płci przeciwnej. Nie robiło więc to na nim wrażenia.
Nie zamierzał też dyskutować o lwie. Miał swój plan co do niego. Névétte mogła oczywiście realizować swój. To mu nie przeszkadzało.
-Skąd masz blizny? - spytał jedynie cicho.
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Pon Sie 24, 2020 1:12 am
___Dawanie innym przezwisk było dość niegroźnym zwyczajem Névétte. Nie praktykowała go od lat, ostatnio tylko Albert został nazwany przez nią swoim dziadkiem i to tyle. A tak..? W miarę bliższym osobom dawała jakieś przydomki, ale różne teraz miała wobec tego odczucia – zwłaszcza, gdy nie była pewna, że większość z tych osób w ogóle żyje. Dziwnie było o tym myśleć. A Martel... Ah, bogowie, Ateno, Martel... To imię zawsze zostawiało krwisty posmak goryczy w jej ustach. Może dlatego lepiej było używać przydomków? Tworzyły bezpieczną woalkę, acz jednocześnie były pewnym dowodem afekcji. A Arthur był bardzo charakterystyczną osobą i cała lista tworzyła się w jej głowie, ledwie na niego spojrzała i posłuchała... Flâneur, Pêcheur, Ours. To, że po części na to przystał tylko pogarszało jego sytuację, ale biedak nie był tego jeszcze świadomy... I dobrze~ Zadziorny, chochlikowaty uśmieszek sam cisnął się jej na ustach, maska idealnie go zakryła, ale głos zdradzał wystarczająco.
___Bien. - przytaknęła podejrzanie zgodnie głową Névé. - Ten przydomek, który Ci się nie spodoba będzie używany wyłącznie podczas Twojej nieobecności~ - uśmiechnęła się, chichocząc cicho do siebie, niepomna dalszej rozmowy. Dopiero napomknięcie o spaniu na trupie sprawiło, że poczuła dreszcze. Ziemia, przegniłe siano, nawet błoto – to znała, ale czyjeś martwe ciało? - Nie praktykowałam snu w ten sposób... I raczej nie będę. - stwierdziła zdecydowanie. - Wolę poduszkę wypchaną pierzem niźli truposza. Fakt, że większość trupów z jakimi miałam do czynienia pachniało tanim piwem i szczynami, ale nawet jakby to była perfuma... Non. Beurk. - wzdrygnęła się na samą myśl Névétte, odgarniając loki z czoła. Kolejna uwaga sprawiła, że przyjrzała się Arthurowi uważniej, przywołując całą ich rozmowę i ważąc wszystkie za oraz przeciw. Hm... Splotła dłonie na piersi, pukając się palcem w policzek maski, jakby co najmniej oceniała losy świata. - Huhuhu... Poniekąd~? - dziewczyna przekrzywiła głowę, przypatrując się mężczyźnie niepokojąco pilnie. - W kategorii urody i wdzięku osobistego, trochę Ci brakuje do rycerza z bajki~ - powiedziała śmiertelnie poważnie, choć rozbawienie i dość teatralnie rozłożone dłonie jawnie mówiły, że zaczyna się droczyć. - Oui. Powinieneś mieć długie, złote loki... Krasny rumieniec i błękitne oczy~ Dłuższe rzęsy, tak... No i postura niedźwiedzia niegodna jest rycerza~ Ah, no i powinieneś zachwycać poezją oraz manierami, a tu ani rymem nie mówisz a przy damie opowiadasz o robieniu z trupa siennika... - cmoknęła z dezaprobatą. Przez bardzo długą chwilę zachowywała powagę, po czym machnęła wdzięcznie ręką i nie wytrzymała, parsknęła cichym śmiechem. - Z tą damą to przesadziłam, pardon~ - klasnęła w dłonie. - Przyznaję jednak... Masz podejście i wartości jak bohater baśni, które czytano mi kiedyś do poduszki. Acz jak to się ma do rzeczywistości... Różnie to bywa.
___Różnie... Bardzo różnie. Słysząc jego poważny ton z trudem Névé zachowała powagę – poklepała się za to znacząco po biodrze, nim zachichotała i zaczęła się rozbierać. Oczywiście z zamiarem wskoczenia do wody, nie na niego... Ekhm. Nie komentowała, głównie przez to, że cennika nie miała – nie wpadło jej do głowy, by takowy zrobić. Jej umiejętność pisania nie była do tego zadowalająca, więc trochę wody upłynie, nim coś takiego zrobi, choćby po to, by wciskać kawałki pergaminu w dłonie tym, którzy pytając o ceny... Najlepiej z jakąś astronomiczną sumą. A jeśli o wodzie mowa... Spokojnie weszła do balii na zasłużoną kąpiel i odetchnęła. Huh. Czyli rycerz się nie wstydził? I dobrze, patrzeć może. Wstyd to grzech, z tym mogła się zgodzić, zwłaszcza wtedy, gdy wmawiają go ludziom inni.
___ - Śmiało, śmiało~ - przyzwoliła nonszalancko na patrzenie Névétte, chlupocząc cicho wodą. - Mmm... A co do zapłaty. Wysoko się cenię, zbyt wysoko by można było zapłacić u mnie tylko pieniędzmi~ - przeciągnęła się, robiąc pianę z mydła i uchylając maskę, dmuchnęła na nią. Sklejone ze sobą bąbelki zatańczyły nad parującą powierzchnią wody. - Kobieta musi znać swoją wartość~ Z resztą, nie wszystko można kupić za pieniądze. Nie jestem barem w karczmie, gdzie każdy, który zapłaci dostaje swoją kolejkę... - cmoknęła, przeczesując gęste loki eleganckim ruchem, następnie spłukała pianę z włosów. Białosrebrna grzywa pod wpływem wody tylko częściowo traciła swoją objętość – jak wyschnie, z powrotem zacznie żyć własnym życiem... Mon dieu. Czesanie jej grzebieniem nie należało również do najłatwiejszej czynności. - W moim przypadku to gra, jak w kości. Albo się komuś poszczęści... Albo jak pewien król, przegrać można sporo, na przykład całą katedrę~ - dokończyła szelmowsko dziewczyna, opierając plecy o krawędź balii i prezentując kształtne nogi, wsparła je o przeciwległy brzeg. Przyjemnie było siedzieć w ciepłej wodzie, choć Névétte nie traciła za dużo czasu na zbędne leżenie w balii. Wygrzała się, wyszorowała i namydliła, nucąc momentami cicho, kiedy indziej jeszcze przemawiając albo w milczeniu pozbywając się zaschniętej krwi spod krańców paznokci. Przesunęła opuszkami palców po wnętrzu dłoni – na skórze pojawiło się trochę nowych zgrubień. No nic. Trening fizyczny prędzej czy później dał o sobie znać tymi zmianami na jej ciele, więc przywykła.  Co oczywiście nie zmieniało faktu, że bardzo o siebie dbała. Wymyła się dokładnie, przerzuciła włosy przez ramię i sięgnęła malowniczo po ręcznik, wychylając się z balii. Złapała za materiał i siadając prosto w wodzie sięgającej jej tak talii, zaczęła energicznie wycierać loki. Przerwała czynność na chwilę, słysząc, jak Arthur mówi i machinalnie wzruszyła ramionami.
___ - De ma mère. - przyznała spokojnie, odwracając głowę i zdejmując na chwilę maskę, by wytrzeć twarz. Następnie położyła dłoń na plecach i przesunęła palcami po zgrubiałych bliznach. Westchnęła cicho, a był to odgłos zaskakująco znudzony, jakby nie warte było to rozpamiętywania ani uwagi. Maska zasłoniła jej oczy, wyraz ust i spojrzenie, ale głosu nie potrafiła zmienić... - Moja matka była kobietą wyzwoloną i nowoczesną. Widocznie fessée wydawały się jej zbyt staroświeckie, więc wolała szpicrutę. - wyjaśniła dziewczyna zwięźle, acz bez większych emocji, wycierając ramiona i plecy z wody. Tak, szpicrutę, własne dłonie, pięści oraz brak jakiejkolwiek opieki, nie mówiąc nawet o medyku. Névé pamiętała jak przez wiele tygodni rany się jątrzyły, paliły, co chwila pękały. To cud, że nie zmarła od żadnego zakażenia, a dowodem jej przetrwania była ta gruba, paskudnie wyglądająca siatka blizn, w których praktycznie nie miała czucia. Mogła przejechać po nich palcem, tylko pod opuszką czuła nieregularną, szorstką tkankę. - Mężczyzna z bliznami jest zawsze szanowany, gdyż to oznaka jego męstwa i siły. A kobieta z jakąkolwiek blizną według świata traci na urodzie i jej wartość spada. – zauważyła filozoficznie Névé. Wstała, strzepując z siebie lekko pianę i zawiązując ręcznik w talii. Wyszła z balii, stając obok na posadzce i sięgnęła po świeżą koszulę, którą nałożyła na siebie. Wzdrygnęła się lekko czując chłód podłogi – robiło się coraz ciemniej... Wytarła ciało poniżej pasa, wsunęła na nie spodnie, buty i w dość słabej próbie poskromienia loków, splotła je w luźny warkocz. Zaciskając rzemień, odłożyła ręcznik i spojrzała na wiadro, w którym moczyły się ubrania oraz zakrwawione pasy materiałów. Decydując, że pranie powinno być zrobione jutro, wyprostowała się, po czym jakby nic, uniosła balię i wyszła na zewnątrz wylać wodę.
___Névétte wróciła po chwili, można by powiedzieć, po zaskakująco długiej chwili. Trzymała w dłoniach złożone, męskie ubrania. Położyła je na skrzyni obok łóżka i choć nic nie powiedziała, była jakoś z siebie bardzo zadowolona. Rozmiar i ogółem, wszystko wskazywało na to, że strój należał do Arthura... Prawdopodobnie. Do rzeki ani chat przy niej nie było daleko niby daleko~ Nucąc wesoło pod nosem, Névé podeszła do paleniska. Gorącą wodą zalała zioła, słodząc napar miodem i stawiając obok Arthura – nie zamierzała pozwolić by rannemu zabrakło czegoś do picia. A tak... Chyba już wszystko zrobiła co miała. Siadając na stołku niedaleko ognia, dziewczyna w końcu mogła odetchnąć i wpatrzyć się w tańczące płomienie, nim zmęczenie wzięło górę i ból dał się we znaki. Sięgnęła po resztkę maści, której przygotowała dla Arthura. Roztarła ją w palcach i podciągnęła nogawkę spodni, smarując powstający na łydce krwawy siniec. Sparing sparingiem, może nie poharatano jej na śmierć, ale trochę uszkodzeń też odniosła. Nie, by porównywała się do siekanego mięsa, jakie próbował z Anglika zrobić Nemei... Uniosła na kilka centymetrów maskę, by dotknąć obitego przez Lwa policzka i musnąć go piekącą substancją, nie omijając śladu na obojczyku i ramieniu. No tak, priorytety... Wytarła dłonie w ścierkę i oparła plecy o komodę, kierując spojrzenie na malejące płomienie.

___Koniec treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sro Sie 26, 2020 11:23 pm
-Na pobojowisku można spać na dwa sposoby. Albo z głową na siodle, albo z głową na tłustym trupie. Trup jest wygodniejszy. Więc o ile nie ma się pachołka, który przygotuje odpowiednie spanie, a ja takiego nie miałem, to się śpi tak jak się da. Wierz mi po długiej bitwie, po której człowiek umiera ze zmęczenia, nikt nie ma ochoty rozbijać równiutkich rządków namiotów... - opowiedział. Normalnie rycerze mieli giermków, albo jakichś pachołków którzy to robili za nich. Ale Arthur nie miał. Co pewnie nie pasowało do wizji Névétte. Pewnie miała go za bogacza-dziwaka który nie rozumie problemów biedoty.
-Twój opis chyba bardziej pasuje do księcia z bajki, a nie do rycerza. Ale jeśli bardzo chcesz mogę pomyśleć o jakiejś fraszce dla ciebie, chociaż nie obiecuje, że będzie dobra. - zaśmiał się i zaczął zastanawiać czy będzie narzekać, że tylko fraszkę proponuje. Znał damy, które zażądały by przynajmniej ballady.
Posłuchał uważnie jak wygląda cennik Francuzki, a potem głośno i dość długo się śmiał.
-To kiepska z ciebie dziwka. Droga i wybredna. Podczas gdy dobra powinna być tania i brać każdego. - tak jak podejrzewał. Taka z niej była dziwka jak z niego włoska baletnica... To, że nie wstydziła się swojego ciała nic nie znaczyło. On też problemów z chodzeniem nago nie miał, zwłaszcza że nie było powodu wstydzić się swojego ciała.
To co powiedziała o bliznach za to bardzo mu się natomiast nie spodobało.
-Rozumiem przetrzepać tyłek. Niektóre starsze dzieciaki potrafią być nieznośne. Sam miałem ochotę urwać rózgę i przetrzepać porządnie bandę dzieciaków, bo rzucali w Bogu ducha winnego Żyda. Szedł sobie drogą ciągnął wózek z jakimiś gratami i nikomu nie wadził. Ale musiał dostać kamieniem, bo był inny. Ale jak ruszyłem w ich stronę, to uciekli, więc dałem sobie spokój. - opowiedział - Ale żeby matka tak biła córkę? Żeby zostawić takie ślady trzeba bić bez litości. Coś o tym wiem. Nie raz jeńca złapałem, a potem kat z niego wyciągał informacje. Ile to wrogów w okolicy itd. Nawet jak ktoś na początku był hardy, to w końcu nie mógł wytrzymać. Kiedy ten moment nastał, mówili wszystko i błagali o litość tak żałośnie, że o ile kat nie był zawodowcem, albo nie miał w głowie źle, to nie był wstanie kontynuować. Zresztą nie miał też i po co. Ktoś kogo się złamało mówił już wszystko. Nie uwierzę, że ty hardo wszystko wytrzymywałaś. Nie przy takich ranach i to będąc dzieckiem. Musiał przyjść moment, kiedy błagałaś, żeby przestała. Kiedy byłaś gotowa zrobić wszystko, żeby tylko przestała. A sądząc po ilości blizn ona nie przestała. Ktoś kto robi takie rzeczy córce, nie jest matką. Jest potworem. - zakończył stanowczo i milczał przez dłuższą chwile.
-A blizny są tak dobre jak ich historia. Gdyby ciebie pojmał wróg i torturował, a ty byś nie wydała ważnych informacji i dzięki temu wróg by przegrał, to i blizny od bata byłyby czymś wspaniałym i godnym pochwały. Ja się swoich wstydzić nie muszę. - dodał.
Teraz zrobiło mu się jej szkoda. Może nawet wstałby i ją przytulił, czy coś w tym rodzaju gdyby był w lepszym stanie. Teraz ryzykował porwanie szwów, które tak starannie mu założyła. Milczał więc zaciskając tylko od czasu do czasu pięści.
Nawet nie zauważył kiedy wyszła. Musiał zapaść w krótką drzemkę i obudzić się dopiero gdy wróciła.
Nie przyglądał się jakoś szczególnie ubraniom, które przyniosła, ale...
-Oho, czyżbyś była nie tylko dziwką, ale i włamywaczką? - zaśmiał się - To nie jest czasem z mojej chatki? Oj chyba będę musiał powiedzieć Wielkiemu Mistrzowi, że chodzi taka jedna i włamuje się do nie swoich chatek. Albo może sam ci wymierzę parę klapsów? Po co kłopotać Wielkiego Mistrza. - zaproponował śmiejąc się.
Po chwili doszedł do wniosku, że mają nieco inny "problem".
-A ty gdzie będziesz spała? wygląda na to, że zająłem ci łózko - stwierdził.
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Pią Sie 28, 2020 12:28 am
___Ta rozmowa przeszła przez bardzo wiele tematów, zmieniając kilka razy myśl przewodnią. Można było się dziwić, jak na rannego Arthur miał sporą chęć oraz siły do polemizowania. Nie zgadzali się we wszystkim oczywiście, ale żadne nie kpiło z drugiego z tego powodu – może tylko Névé się trochę droczyła... Acz niegroźnie, oczywiście~ Pod koniec rozmów jednak zmęczenie i emocje również dziewczynie dały się we znaki. Trochę przycichła, ledwie nucąc pod nosem. Nie skomentowała dalej kwestii drzemek na polu bitwy – nie była tak naprawdę w temacie. W Sanktuarium nie miała tej wątpliwej przyjemności zostania oddelegowana do podobnej walki, nie widziała nigdy wojaczki na żywe oczy i nie znała tej rzeczywistości. To był „przywilej” wyżej urodzonych i zasłużonych, taka walka w błyszczącej zbroi i pełnym rynsztoku wojownika. Osobom jej pokroju pozostawały pijackie bójki w zaułkach i skradanie się po plugawych spelunach... Dlatego mogła się tylko domyślać, jak to faktycznie wyglądało albo uwierzyć na słowo Niedźwiedziowi. Z jednym się musiała zgodzić – czy książę czy rycerz, daleko mu było od obrazków jakimi karmiło się młode damy i dziewczęta. Aż zaśmiała się cicho pod maską.
___ - Rycerz czy książę z bajki... - zamyśliła się na moment. Przedstawiani są podobnie, jeden tylko ma zbroję, drugi niekoniecznie. Czasem też są jedną i tą samą osobą. Nie to, by miała Névétte tak do czynienia z literaturą, by być znawcą tematu, ale kojarzyła opowieści, bajki, historyjki dla dzieci. Była nawet jedna... - Fraszka? Tu es charmante~ Jedyne co dostałam romantycznego od mężczyzny to garść zmiętych stokrotek. - klasnęła lekko w dłonie białowłosa chichocząc, zaciekawiona tą wizją oraz tym, co dokładnie Arthur wymyśli. Nie przeszkadzało jej to, że miałaby poczekać, spodobał się jej ten pomysł w szczery, nieironiczny sposób. Tak jej to poprawiło humor, że nawet na kolejne słowa mężczyzny się zaśmiała. - Coś w tym jest, nie przeczę... Mogę i być dziwką, ale się cenię~ - potarła paznokciami o koszulę na piersi i uniosła je w górę, przyglądając się im przez maskę. Równo przycięte i co najważniejsze, czyste. - Mam do siebie szacunek. Jeśli oni go nie mają, nawet kopalnia złota nie sprawi, że na cokolwiek się zgodzę~ - tu przeczesała palcami gęste loki, odrzucając je malowniczym gestem na plecy i wzięła się pod boki. - Choćby niczego nie widzieli i nie słyszeli, i tak swoje wiedzieć będą. - dodała z uroczym sarkazmem.
___Wystarczyła plotka, kilka słów a może i jedno... Zawód jej rodzicielki również tu trochę pomógł, a Névétte nie była osobą, która w panice zaczęłaby biegać po Sanktuarium i wyjaśniać każdemu swoją sytuację. Według nich była kurwą... Cóż, jak to się mówi, nawet plotka ma w sobie ziarno prawdy, ale mało ją to jakoś obchodziło. Przeszłości nie da się zmienić, ran tak łatwo zaleczyć, z ludzkim podejściem było lepiej, acz nie zawsze. Jedni tak o niej mówili, inni nie – proste. Kitalpha, Aiónios i Arthur należeli do pierwszej trójki mężczyzn tutaj, którzy jakoś powątpiewali w ploteczki. Nie, by jakoś za to wybitnie była im wdzięczna, ale było to miłą odmianą. O Julie nie myślała praktycznie wcale... Prawdę mówiąc, trudno było jej przypomnieć sobie twarz kobiety. Jeśli już, nie była to piękna, uśmiechnięta twarz jej matki, tylko posiniaczona, wykrzywiona alkoholem oraz pogardą gęba kogoś obcego. Zapadła cisza, w której dało się słyszeć niezadowolone słowa mężczyzny... Słuchała, a jej mowa ciała nie zdradzała wiele. Nie napięła się, nie zjeżyła ani nie skuliła, tylko kiwała głową na boki, w miarę jak Arthur przedstawił swoją dygresję. Tortury? Poniżanie, łamanie... Julie nie miała w tym celu, robiła to tylko po to, by sobie ulżyć. Név była kozłem ofiarnym, powodem wszystkich jej nieszczęść jak twierdziła i dzięki temu sama czuła się lepiej, nie musząc zmierzyć się z własną winą – w końcu to wszystko było przez jej córkę... W końcu przerwała ciszę.
___ - Była potworem. Ze swojej winy. - powiedziała najspokojniej w świecie Névétte, przytakując delikatnie głową. Ciche westchnienie uniosło jej pierś. - Przed laty była najpiękniejszą kurtyzaną Paryża... Bogatą, wpływową, znaną. I zachciało się jej dziecka w tej profesji, mon dieu... - parsknęła łagodnie, a choć w jej tonie nie było złości czy żalu, wciąż dało się słyszeć charakterystyczną nutę smutku. - Potem, przez pewną osobę, wylądowała ze mną na ulicy, zostając rynsztokową dziwką. Nie pogodziła się nigdy z utratą pozycją. Nigdy... Bardzo lubiła mnie o to wszystko obwiniać, a ja miałam może sześć lat i nie wiedziałam za dobrze co się działo... Alkohol i narkotyki też w jej przypadku zrobiły swoje. – co niejako wyjaśniało awersję Névétte do alkoholu, hazardu i wszelakich używek. Nawąchała się taniej wódki za dzieciństwa i miała tego zapachu po dziurki w nosie na resztę życia. Widziała co robił z ludźmi, więc nie zamierzała go nawet próbować. Nalane, czerwone twarze o śmierdzących oddechach napawały ją strachem jako dziecko, teraz zaś obrzydzeniem. - Nie istniałam dla niej na co dzień, dopiero gdy trzeźwiała, zaczynała narzekać na swój los. Wtedy używała tego co miała pod ręką, szpicruty, pasa, własnej pięści... – tu wzruszyła ramionami. - Nie takiego życia chciała, ale sama je sobie zapewniła, choć sama siebie starała przekonać, że nie w niej leży wina. Tylko we mnie... – dziewczyna umilkła na moment. Dwa razy w swoim życiu zrobiła ten sam błąd. O dwa razy za dużo pozwoliła zaślepić się miłości, wierząc, że w jej imieniu heroicznie zniesie krzywdy, ból i upokorzenia. Walczyła o uczucie, gdy druga strona o nim zapomniała. Wtedy wciąż przekładała obraz troskliwej bliskiej osoby nad tę rzeczywistą, okrutną, wyrachowaną, która już dawno przestała ją w jakikolwiek sposób cenić... Musiało dojść do ostateczności, by zdała sobie sprawę, że jeśli nie zadba o siebie sama, nikt tego nie zrobi. I musiała odciąć łańcuchy... Odruchowo Névétte podniosła rękę do szyi, głaszcząc palcami czarną wstążkę. Jej wzrok padł na lewą dłoń. - Też się swoich nie wstydzę. Żadnych. – dodała z cichą determinacją przesuwając lekko kciukiem po wewnętrznej stronie nadgarstka. Trzy blade, cieniutkie kreski. Ślady śmiertelnych ran, które sama sobie kiedyś zadała, mając nadzieję, że zniknie z tego podłego świata... Teraz to tylko dowód słabości, która była, temu zaprzeczyć nie może, a którą całą sobą pokonała.
___Ah, za dużo tych refleksji nad jej własnymi błędami. Pogodziła się z niemal wszystkimi zdarzeniami, które miały miejsce w jej życiu i nie czuła potrzeby rozgrzebywania ich bardziej niż wypadało. To nie tak, że zakopała je za chatą i udawała, że nie istnieją – były jednak o wiele ciekawsze i przyjemniejsze tematy do rozmów niż coś takiego. Jak na przykład kwestia... Praaawie skradzionych ubrań Arthura~
___ - Mam bardzo zwinne palce, obyte w niejednej sztuce...~ - zamruczała jak kotka zadowolona Névétte, na pewien sposób biorąc to za pochwałę i komplement jednocześnie. - Poza tym, to co miałeś na sobie, rozpadało się w szwach, a choć nie miałabym nic przeciwko temu, nie powinieneś przechadzać się między chatami nago. Jeszcze która z uczennic omdleję na Twój widok i co wtedy będzie~? – uśmiechnęła się pod maską czarująco, rozkładając przy okazji dłonie, jakby faktycznie zastanawiała się co zrobić w takiej sytuacji. A zdobycie ciuszków na zmianę nie było wcale takie trudne. Wystarczyło zapytać jednego z przechadzających się wychowanków Sanktuarium, gdzie jest chata tego nowego ucznia z posturą niedźwiedzia, od razu ją wskazali. - Huhu... Ciekawe czy będą lepsze od klapsów Antary~ - popukała się teatralnie palcem w policzek. - Dostałam kilka soczystych uderzeń za to, że ją uszczypnęłam w pośladek, gdy byłyśmy w łaźni~ - zaśmiała się na samo wspomnienie, trochę bezczelnie, trochę figlarnie, zgarniając z kufra na ubrania gruby, barani kożuch. Narzuciła na Arthura jeszcze jeden koc, co by mieć pewność, że nie wychłodzi się w nocy. Dorzucając kilka drew do paleniska, Névétte rozsiadła się na dużym stołku, opierając plecy o drewnianą komodę. Płomienie przyjemnie grzały i rozleniwiały... Hm, tak, już była odpowiednia pora by szykować się do snu. - C'est pas un problème~ Ty śpisz na łóżku, ani się waż ruszać do świtu. Ja będę tutaj i... Huhuhu~ - zaśmiała się szelmowsko dziewczyna, splatając nogi razem i okrywając swoje plecy i ramiona kożuchem. - Będę tutaj... Może spać... A może Ci się całą noc przyglądać~ Szkoda, że nie będziesz mógł powiedzieć co~ – oznajmiła zaczepnie, siadając wygodnie na swoim miejscu i opierając głowę o komodę. Objęła się ramionami i owinęła kożuchem, czując jak ciepło rozleniwia ją i zaprasza do snu.
___Chociaż jej oddech szybko się uspokoił i przycichł, w rękawie koszuli wciąż miała swój wierny nóż, którego palce odruchowo dotykały klingi. Nie wierzyła za bardzo, by do czegoś mogłoby dojść, ale nigdy nie czuła się w pełni bezpieczna by zasnąć bez ostrza... I tak oto powoli zapadła w letarg, przyglądając się iskrom płynącym leniwie w powietrzu nad paleniskiem.

___Początek treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sob Sie 29, 2020 11:03 pm
-Tylko garść zwiędniętych stokrotek? - spytał teatralnie udając zdziwienie - Oh, tak być nie może! Musimy naprawić ten straszny błąd. Czekaj chwilę - powiedział i zamyślił się. Po dłuższej chwili która przebiegła na dziwnych pomrukach odezwał się ponownie.
-Mam! - zawołał triumfalnie. Po czym zaczął ni to śpiewać ni recytować.
-Samotna w wieży zamknięta
Z głodu przestała już jeść
Między udami, gdzie kiedyś wiatr hulał
Rozciąga się pajęcza sieć.
Minęło dokładnie lat pięćdziesiąt parę
A może nawet i mniej
I choć się niewielu starało
To żaden nie uwolnił jej
Wierzy głęboko, że zobaczy w wieży
Tego, o którym wciąż śni
Wie, że się rzuci na niego jak zwierzę
Gdy ten przerwie pajęczą nić
Dziwne stękanie się nagle rozlega
Czyżby to ktoś wspinał się?
Przez okno księżniczka dostrzega
Niedźwiedzia co ryczy i idzie ją zjeść.
Ze strachu się chowa szybko do szafy
I zerka czy można już wyjść
A Niedźwiedź wyjada jej miód ze spiżarni
bo słodkości zwabiły go.
Wychodzi księżniczka powoli ze szefy
nieśmiało podchodzi do wielkiego zwierza,
ten nagle przygniata ją.
Bo pod pajęczyną wyczuł słodkości
i teraz spróbować ich chce.

Zakończył i czekał na reakcje. Chociaż nie ważne jaka ona była, nie przejmował się. Jakby jego wierszyka nie zinterpretowała była to interpretacja akceptowalna.
-Nie zasłużyłaś na to co cię spotkało. Mam nadzieje, że ktoś, kiedyś ci to wszystko wynagrodzi. - powiedział. Żadne dziecko nie zasługiwało na takie traktowanie. Przez chwilę nawet sam miał ochotę podejść, wziąć ją na ręce, a potem spróbować jej wszystko wynagrodzić. Odrzucił tą myśl jednak jeszcze szybciej niż się pojawiła. Był za stary, żeby wierzyć, że tak to może działać...
-Oh nie wątpię, że twoje palce i nie tylko palce są wielce utalentowane - zaśmiał się - a co do uczennic to cóż. Nie znam się za bardzo na cuceniu, ale podobno żeby kogoś kto omdlał zratować należy go całować oraz masować po piersiach. Pewnie spróbowałbym tej metody zwłaszcza na co urodziwszych uczennicach - zażartował i sam się z tego zaśmiał - Widzę w łaźniach macie świetne zabawy. Chyba będę musiał was kiedyś odwiedzić. Mam nadzieję, że Antara nie będzie miała nic przeciwko? - spytał udając, że robi to serio.
-Jeśli ci tam wygodnie, to twoja sprawa. Ja bym wolał, żebyś spała normalnie. W łóżku - powiedział poważnie - i to nie jest żart - dodał w razie gdyby jego ton nie wystarczył - ludzie i tak powiedzą, że spałaś w łóżku. Nikt nie uwierzy w ten stołek. Ja oczywiście powiem prawdę, ale w nią nikt nie uwierzy. A jeśli ktoś nie uwierzy i nazwie mnie kłamcą... O ile będzie to jakiś pretendent to ktoś będzie musiał go leczyć. Bo ja nazywania mnie kłamcą nie zdzierżę. A jeśli będzie to złoty rycerz.. Wtedy znów będę spał poraniony w twoim łóżku - zaśmiał się. - A tak, mógłbym zwyczajnie przytaknąć. Tak spaliśmy razem. No ale rób jak chcesz. - dodał i postanowił zasnąć. Nie ważne czy zmieniła miejsce spania, czy nie.

Początek treningu
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Nie Sie 30, 2020 11:46 am
___ - Prawda..? Extrêmement décevant! Ja wiem, że dziwkom kwiatów się nie daje, ale mogli się chociaż postarać... - położyła dłoń na sercu karykaturalnie przejęta i westchnęła, nim odgarnęła loki za ucho. Nie, by faktycznie się tym przejmowała i jakby nie patrząc, garść stokrotek, jak nie było ich stać nawet na garść mąki, była sporym wyczynem... Wtedy Martel wyglądał dla niej jak książę z bukietem róż, a koniec końców, był tylko odrapanym młodzieńcem, ze zwiędłymi kwiatami w brudnej łapie. Zabawne, jak z czasem zmienia się punkt widzenia. Uśmiechnęła się lekko do siebie, a gdy Arthur zawołał, że natchnęła go wena, usiadła wygodniej na stołku, zakładając nogę na nogę. Wsparła brodę o złożone dłonie, łokcie o kolana i nachyliła się lekko, oczekując fraszki... A zamiast tego dostała cały poemat~! Na początku dziewczyna siedziała spokojnie i grzecznie. Co jakiś czas zatrzęsły się Névétte ramiona, jakby tłumiła niewymuszony chichocik i zasłoniła usta, bo pod maską ściągnęła wargi, by się nie roześmiać. Pod koniec nie wytrzymała, z cichym łoskotem zleciała ze stołka, siadając na posadzce i obejmując się w pasie. Chichotała ze szczerym rozbawieniem – nie było w tym szydery, skąd, po prostu tak ją ten utwór rozbawił~ No no no~ - Wierszyk tak dwuznaczny, że aż jednoznaczny~? Wiem, że cnoty często skrywają w sobie małe grzeszki, ale by aż tak... Mam nadzieję, że lepszy z Ciebie Rycerz niż poeta~ - powiedziała szelmowsko Névétte, wstając i otrzepując spodnie. Niemniej, była pod miłym wrażeniem – nie brzmiało to źle, była w tym satyra oraz jej „poczucie humoru”. Sama siebie nie traktowała serio, w szczególności kwestii bycia nazywaną prostytutką. Czyżby Arthur domyślił się, że nie ma wielu klientów w Sanktuarium, stąd ta pajęczyna...~? Prawdę mówiąc, ktokolwiek ją o to pytał, odpowiadała zawsze, że ich nie stać, a i tak z plotek mogła policzyć cały oddział, który rzekomo był w jej chacie. No nic, plotki plotkami, fakty faktami. Klasnęła w dłonie, dając mu małe owacje za ten utwór poezji wątpliwej. - Acz i tak, c'était super~ - uniosła jedno ramię, drugie chowając za sobą, ugięła kolano i dygnęła elegancko. - Też chyba coś wymyśliłam, więc pozwól, że się odwdzięczę... - odetchnęła, nim spokojnie wyrecytowała:
Ten niedźwiedź za rycerza się przebrał,
Z lwem się zmierzył i krwawo sapie,
Nie pomny ran, boleści co zebrał
O miodzie, bonbons, myśli, że złapie.
___Kończąc, Névétte dygnęła jak to robią dworskie damy, biorąc w dłonie wyimaginowaną suknie i zaśmiała się cicho. Zabawy słowne nie były jej obce, choć przyznajmy szczerze, mogło jej lepiej iść troszeczkę w kwestii nauki pisania i czytania... Nie by miała z tym nadmiar kłopotów, po prostu brakowało ostatnio czasu. A chciała napisać do kogoś list, do kogoś, jak to powiedział mężczyzna, kto już jej to wynagrodził...Tęskniła za Albertem. Za wspólnym czasem spędzonym przy palenisku, opowieściach, za tym, jak głaskał ją jak małą dziewczynkę po włosach, podsuwając orzechy, cukierki i owoce. Za tym rozpieszczaniem, za tym, że był pierwszą osobą, która faktycznie troszczyła się o nią jak o własne dziecko... Nawet Julie nie okazywała jej takiego uczucia, wtedy, gdy jeszcze mieszkały w najpiękniejszej kamienicy w Paryżu – miała tylko być grzeczna i ładnie wyglądać. Najmilszy jej był kochany rybak, były wojownik, staruszek o złotym sercu i krzepkim ramieniu, który choć groszem nie śmierdział, kupował jej słodycze, wstążki, ubrania... Samo to, że tak starał się jej pomóc, zrekompensować, ujęło jej serce. Tęskniła za swoim ukochanym dziadkiem...
___ - Już mi to ktoś wynagrodził. - powiedziała ciepło po krótkiej chwili milczenia. - Może nie wszystko, ale mi to wystarczy. - zakończyła temat tymi słowami, praktycznie od razu chichocząc na wzmiankę o wspólnej kąpieli. - Hahaha~ Hm... Nie miałabym nic przeciw, acz obawiam się, że i cucenie uczennic i przebywanie w łaźni mogłoby się dla Ciebie źle skończyć~ - popukała się palcem w maskę, podkreślając prawo w Sanktuarium, jakie obowiązywało kobiety. Nie bez powodu zawsze nosiła przy sobie nóż, a Antara pewnie tylko by pstryknęła palcami, by pozbyć się niechcianego „narzeczonego”, czy jak to się określało... Zabić albo kochać – cóż, nikt nie mówił w jaki sposób kochać. W razie czego, można było pałać względnym uczuciem z baaardzo daleka. Wpatrzyła się w ogień przez chwilę, wsłuchując się w ciche trzaski oraz tańczące w żarze iskry. Pomyślała o Celeste, dotykając opuszkami palców zdobień na jej masce. Zdjęła nakrycie twarzy dla Alberta, a on kochał ją tak mocno, że dalej po czterdziestu latach od jej śmierci nie mógł się pogodzić ze stratą ukochanej. Pewne rany z trudem się goją, niektóre nigdy się nie wyleczą... I trzeba nauczyć się z tym żyć, albo umrzeć próbując. Coś, coś o tym sama wiedziała. Musnęła palcem czarną wstążkę na swojej szyi. Pewnych rzeczy się sobie nie wybacza... I tak z nikłego zamyślenia wyrwało ją zaskakująco poważne stwierdzenie. Zdecydowany ton rozbawił ją nieznacznie, dla pewnego protestu usiadła wygodniej na stołku, wspierając plecy o komodę i patrząc w stronę Arthura zadziornie. Ma spać w łóżku? Jeszcze czego! - Jakbyś jeszcze nie zdał sobie z tego sprawy, mało mnie obchodzi co ludzie mówią~ - rzuciła nonszalancko, siedząc spokojnie przy palenisku i grzejąc się przy ciepłych płomieniach. Łóżko było za małe na dwie osoby, zdecydowanie – rama była wąska, dla kogoś postury Arthura już była odrobinę przymała. Dla dwóch osób tym bardziej... No i istniało ryzyko, że próba spania w dwójkę na jednym posłaniu, skończyłaby się otworzeniem kilku ran albo podrażnieniu istniejących już urazów. Nie po to zszyła go i opatrzyła, by teraz po rycersku robiąc jej miejsce na łóżku, układał się na boku i zrywał przez przypadek szwy, co to to nie. Machnęła ręką, splatając je na piersi i okrywając się kożuchem. - Śpij, śpij~ Dobrej nocy.
___Sama zamknęła powieki, zapadając w letarg. Nie był to zbyt głęboki sen – od lat spała płytko, zawsze budził ją każdy szmer i najdrobniejsza zmiana w otoczeniu. Jak spało się na ulicy albo pod wozem, trzeba było się pilnować... Cóż, pewnych odruchów i zwyczajów trudno się oduczyć – między innymi dlatego nie potrafiła zasnąć bez noża w ręku. Ciepło może troszeczkę ją rozleniwiło... Pozwoliła myślom płynąć. Płomienie na palenisku wkradły się pod jej powieki, sprawiając, że w ciemności tańczyły pasma światła. Odetchnęła głęboko, pozwalając im robić co chciały i ponownie... Ponownie coś się zmieniło. Z początku ta zmiana nie była zbyt zauważalna dla na wpół-śniącej dziewczyny. Chatę wypełniał trzask ognia i ciche oddechy śpiących. Była przyzwyczajona do tego, że w tym stanie myśli płatają nieraz figle, lecz nie spodziewała się, że ponownie ujrzy scenę znad rzeki... W dodatku tak nagle i bez ostrzeżenia... Wtedy medytowała wśród szumiącej wody, skupiając się na swoim kosmosie, wypełniając ciało i ducha tą energią, a teraz? Ten stan pojawił się samoistnie, mimo że wcześniej godzinami skupiała się i ćwiczyła, by móc poznać swoje możliwości. Teraz widziała wnętrze swojej izby w nieznanym do tej pory spektrum kolorów. Wszystko opalizowało kosmosem, w mniejszym bądź większym stopniu, barwy przeplatały się, wciąż w ruchu, nigdy stałe i niezmienne. Dziwne... Chociaż powieki miała przymknięte, świat zdawał się pulsować kosmosem i nieznanymi jej kolorami, zupełnie jakby za długo patrzyła prosto w słońce. Dreszcz przebiegł Névétte przez kręgosłup, gdy poczuła, że krew w jej ciele krąży szybciej, sprawniej, rozgrzewając ciało, jakby zaraz miała szykować się do walki. Do tego na jej ciele pojawiły się przebłyski srebrzystego kosmosu. Całun z energii nie otoczył jej jako woalka, wsiąkł w jej skórę, pracował wraz z sercem i płucami – wydychając powietrze, spod maski umknęły strużki pary. Dlaczego..? Przecież cały czas siedziała najspokojniej w świecie przy palenisku, chcąc tylko zasnąć. Jej ciało jej nie słuchało. Jej kosmos zadziałał sam, samoistnie wzbudzając przypływ adrenaliny i gotowość do walki.
___Wzbudziło to jej niepokój. Nie mogła... Dziewczyna nie mogła się ruszyć. Powieki miała zamknięte, a jednocześnie widziała wszystko, co działo się w chacie. Za nic nie potrafiła uspokoić swojego pulsu i kosmosu, straciła władzę nad ciałem, jednocześnie czując każdą iskierkę energii, jaka rozgrzewała jej mięśnie. To nie było normalne... Nie było. Próbowała szarpnąć swoim ciałem i wstać, ale zamiast tego pozostała na stołku, drzemiąc z policzkiem wspartym o nagrzane drewno komody. I nagle kolory zbladły... Wróciła ciemność nocy, rozświetlana wyłącznie przez płomień paleniska, który, jak na złość, powoli zaczął przygasać. Gęsta czerń rozlała się teraz przed jej powiekami, pożerając wszystko, kosmos, barwy, kształty... Névé raptownie otworzyła oczy i rozejrzała się po chatce, oddychając głęboko. Wszystko było w porządku. Arthur spał na łóżku, palenisku daleko było do wygaśnięcia... Ile mogła spać? Godzinę, może dwie? Pokręciła głową i ponownie zamknęła oczy, próbując zasnąć teraz snem spokojnym. Cały czas zastanawiała się co u licha się działo... Czyżby teraz śnił się jej kosmos?
___... Czy to była jawa czy sen?

___Koniec treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Nie Sie 30, 2020 11:07 pm
Reakcja na wierszyk była lepsza niż Arthur się spodziewał. Cieszył się, że aż tak rozbawił dziewczynę. Z pewnością tego potrzebowała.
-Zaklaskałbym, ale wiesz, nie ma jak - zaśmiał się na wierszowaną ripostę.
Uśmiechnął się na myśl, że Névétte już ktoś "wynagrodził". To dobrze. Zasługiwała na to.
Żartu z łaźnią, nie zamierzał przeciągać. Zaczął za to intensywniej myśleć o Antarze. Wciąż czuł jej zapach gdy brał głęboki oddech... Trzeba będzie z nią porozmawiać. Ale najpierw trzeba się wyleczyć...
-Dobrej nocy - odpowiedział i próbował zasnąć. Nie robił tego jednak zwyczajnie. Jednocześnie z zapadaniem w sen starał się poczuć każdą ranę jaką miał. Poczuć, a potem zmusić ją do zasklepienia. Nie, nie zmusić. Przekonać. Użyć kosmo, by zregenerowało jego rany. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął.

Obudził się w zupełnie innym miejscu. Na łące. Chociaż nie można było tego nazwać właściwie łąką. Słońce wypaliło trawę tak, że była bardzo niska i żółta, wszędzie gdzie okiem sięgnąć. Kiedy zrobił krok i stanął na niej rozsypała się w pył, a lekki wiatr porwał jej resztki.
Spojrzał dalej i dostrzegł wioskę, a w niej... Znów poczuł tą potworną, nieludzką energię kosmiczną.
Ruszył biegiem w stronę wioski. Tam zaraz zdarzy się coś złego. Musiał to powstrzymać.
-Oddajcie całe jedzenie jakie macie - usłyszał głos potwora, choć był zbyt daleko od wioski by mógł cokolwiek słyszeć.
-Nie możemy niczym się podzielić, sami głodujemy - odpowiedział starszy, nieco przygarbiony mężczyzna.
-Wiem, ale i tak musicie oddać WSZYSTKO. Macie prosty wybór. Oddać i próbować przeżyć, albo zginąć - powiedział olbrzym bez żadnych emocji.
-Albo możemy walczyć - przerwał mu jakiś młodzieniec - Teraz - krzyknął.
Na olbrzyma i jego kompanów posypały się strzały. Młodzieniec z kolei rzucił się na niego z włócznią.
Byli oczywiście bez szans. Ta prymitywna broń nie miała szans z kosmo. A już na pewno nie z takim kosmo.
Strzały zamieniły się w popiół nim kogokolwiek trafiły. Olbrzyma i jego ludzi otoczyła wielka, czarna, półprzezroczysta kopuła, przez którą nic nie mogło się przebić.
Młodzieniec i reszta wojowników z wioski zginęli chwile później. Przebiły ich czarne ogniste kolce, pojawiające się nie wiadomo skąd.
Kobiety i dzieci zginęły chwile później. Olbrzym wystrzelił w górę czymś co Arthurowi przypominało jego Meteory. Spadając na ziemię trafiały w ludzi i zamieniały ich w żywe pochodnie. Nikt nie miał szans.
Arthur biegł z całych sił, ale wiedział, że nie zdąży. Wiedział, że będzie za późno...

koniec treningu
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Nie Sie 30, 2020 11:07 pm
___Zamykając ponownie powieki, Névétte modliła się w duchu o spokojny sen. Miała nadzieję zasnąć ponownie bez większych problemów. Drżące palce zacisnęły się na uchwycie noża, gdy pierś uniosło westchnienie. Wrażenie sprzed chwili wywołało kilka nieprzyjemnych dreszczy podszytych bezgłośną paniką. Kiedyś, raz czy dwa w nocy miała podobne doznania – traciła władze nad ciałem i świat wokół niej zalewała ciemność – ale po raz pierwszy w zdarzenie tego typu wdarł się kosmos. Co to mogło znaczyć? Nie wiedziała, ale dziwnym zrządzaniem losu zawsze coś nieprzyjemnego działo się następnego dnia. Otulając ramiona kożuchem, Névé unormowała swój oddech, wsłuchując się w trzask ognia.
___Pomyślała o Victorii. O Atenie, pięknej, młodej dziewczynie o zielonych oczach i fioletowych, długich włosach, patrzącej na świat z miłością, ale dziwnym smutkiem... Rycerze chcą ją chronić, bo jest boginią. Bo jej misją jest chwalebne ocalenie świata przed Hadesem. Bo jest piękna, śliczna, cud, miód, malina i łaskawa... Bo rzekomo potrafi stworzyć cuda, uratować życie, odnaleźć ojca czy ukochanego sprzed lat i... Kto wie, czego się po niej spodziewają? Huh... Nie za dużo tego trochę było? Przypomniała się jej rozmowa z Aióniosem. Osobiście się jej to bardzo, ale to bardzo nie podobało... Névétte nie zamierzała swojego losu i spraw wkładać w zapracowane i tak, dłonie Victorii. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie chce jej bronić – a i owszem. Jeśli przyjdzie co do czego, stanie do boju, zasłaniając ją własnym ciałem, choćby i przed samym obmierzłym Władcą Świata Zmarłych... Nie, bo była boginią, nie, bo tak trzeba – że tak trzeba, mówi najzwyklejsza ludzka moralność... Ale dlatego, że Atena była tylko dziewczyną. Uśmiechniętą, fioletowowłosą młodą panną, zagubioną w nagle tak poważnej roli przed jaką ją postawiono... W łaźni dzielnie sprawiała wrażenie, że odpowiedzialność nie uwiera jej ramion. Może i była wcieleniem bogini, może i istotą nadnaturalną – ale przede wszystkim osobą o ludzkiej powłoce i ludzkim sercu, której nagle na głowę zwaliły się losy całego świata. Jak Névé o tym myślała, czuła aż matczyny ból i chciała ją przyciągnąć do siebie i przytulić - choć były przecież w podobnym wieku... Zamiast beztrosko pleść wianki z kwiatów i flirtować z chłopcami, musi przygotowywać się do Świętej Wojny oraz znosić z nienagannym spokojem ludzi, uważających, że jako wcielenie bogini będzie w stanie pomóc im we wszystkim... Nie spodobała się jej ta myśl, oj nie. Może dlatego, że Névétte miała drobną niechęć do osób spychających własne problemy na innych, licząc na ich rozwiązanie – oraz do religii, gdzie ludzie modlą się o cud, samemu nie chcąc ruszyć nawet palcem by sobie pomóc.
___Pewnie właśnie przez te rozmyślania Atena pojawiła się w jej snach. A może to znowu nie był sen, tylko dziwna plątanina jawy i mar? Névétte grzała się ciepłem płomieni, sennie dumając nad sprawami Sanktuarium, gdy nagle zdała sobie sprawę, że nie są sami z Arthurem w chatce. Podniosła głowę, machinalnie odgarniając loki z twarzy i patrząc na sylwetkę stojącą na środku izby. Victoria. Nie... To była Atena, ale dziewczyna, którą nagle Névé gościła w swoich skromnych progach, nie była Victorią. Jej twarz, choć podobna, różniła się delikatnymi rysami. Na głowię miała koronę z warkoczy, w dłoniach trzymała bukiet kwiatów, a biała, lniana szata luźna opadała do ziemi. Atena spuściła wzrok ze smutkiem.
___ - Nie mogę, Celeste... - powiedziała łagodnie. Celeste..? Nie, to niemożliwe. Celeste nie żyła. Zginęła zabita przed czterdziestoma laty pod samą bramą Sanktuarium, jej ciało spoczywało na cmentarzu Rycerzy... I choćby żyła, nie mogła poznać Ateny, więc skąd... Jak? Névétte w dziwnej zadumie przyglądała się stojącej przed nią bogini, gdy nagle jej wzrok skierował się na przeciwległą stronę stołu. Siedziała tam młoda kobieta, wspierając łokcie o drewniany blat i chowająca twarz w dłoniach. Ramiona jej drżały, łzy cicho stukały o powierzchnie stołu. Cała jej mowa ciała bezlitośnie wyrażała ból straty... Okropnej straty, z której nie można się pogodzić.. Gęste, czarne jak noc loki okalały jej głowę jak grzywę, a gdy uniosła pełne łez spojrzenie, jej ciemne jak onyks spojrzenie opalizowało zdecydowaniem i złością. Prawie, jakby dziewczyna widziała siebie w lustrze... Niemalże. Tamta poderwała się nagle i rzuciła o posadzkę metaliczną maskę. Srebrzysto-błękitną, o takim samym wzorze jaka zasłaniała twarz Névétte, z tą różnicą, że u niej zdobienia były fioletowe. Z głośnym brzdękiem potoczyła się po ziemi, echo wypełniło chatę... Gdy wszystko ucichło, czarnowłosa odwróciła się do Ateny i zaczęła przemawiać głosem tak mocnym i pełnym uczuć, że Névé ścisnęło coś za serce – choć słów nie rozumiała. Były przytłumione, odległe, jakby była pod wodą... Ba, dwie sylwetki stojące przed nią nagle znikły, pochłonął je półmrok pomieszczenia. Névétte usiadła prosto na stołku, rozglądając się po izbie. Znowu sen? Czy rzeczywistość... Jej własne zmysły zamierzały płatać jej figle, na to wyglądało... Syknęła cicho do siebie, pocierając obolałe skronie. Zdjęła maskę i uszczypnęła się w policzek – zabolało, ale się nie obudziła. Albo to był bardzo mocny sen, albo faktycznie oszalała i ma jakieś omamy... Która wersja była bardziej prawdopodobna? Coś jej mówiło, że ta druga, ale na głos lepiej się nie przyznawać.
___Dziewczyna wstała, podchodząc do beczki w rogu swojej chaty. Nabrała w dłonie wody i chlusnęła ją sobie w twarz. Zimno ocuciło ją nieco, a wzrok przykuło odbicie na uspokajającej się powierzchni. Blask ognia wyłowił z ciemności jej bladą twarz. Névétte uśmiechnęła się kącikiem warg. Brzoskwiniowa karnacja zdawała się o wiele bielsza, może przez to, że nosząc cały czas maskę, nie pozwalała promieniom słońca musnąć swojej twarzy. Znak na policzku, jaki sprawił jej Nemei znikł niemal całkowicie, zostawiając za sobą niewielki żółty siniec – za kilka godzin nie powinno być po nim śladu. Wyglądała nieraz gorzej, więc tym się nie przejmowała. Woda spływała po brodzie, kilka wilgotnych loków przylgnęło do czoła, więc poprawiła je lekkim gestem. A oczy... Jej oczy jak zawsze pozostawały przerażające. Niepokojąco iskrzące, jak stopione srebro, jak śnieg wirujący w powietrzu tuż przed zamiecią stulecia... Zasłoniła dłonią twarz i westchnęła cicho. Może to i lepiej, że musi je tutaj zasłaniać... Dziewczyna spojrzała na maskę, wodząc palcami po fioletowych zdobieniach. Musnęła łezkę pod lewym okiem, zimny policzek srebrzystej maski i dotknęła szczeliny na górnej krawędzi. Pęknięcia, śladu, gdzie Celeste zadano zabójczy cios. Obróciła maskę i spojrzała na ciemną plamę krwi, która od wewnętrznej strony wżarła się w metal. Nie sposób było jej wyszorować, choć próbowała niejednokrotnie. Taka pamiątka tu pozostała i taką zamierzała nosić... Albert ją o to prosił. Odda mu ją – jak już będzie po wszystkim, wróci na Rocher de Pendus i odda mu maskę jego żony. A jeśli zginie przedwcześnie, poprosiła o to Mistrza, by maska Celeste wróciła do Alberta, do Francji... Tam gdzie jej miejsce.
___Co masz na szyi?
___Névétte odwróciła się raptownie na to nagłe pytanie. Chata była jednak pusta... Arthur spał w najlepsze, a choć spodziewała się przez chwilę ulotnej postaci Ateny przed sobą, nikogo tu nie było... Tylko głos Victorii dzwonił jej w uszach. Drżące palce zacisnęły się na masce, gdy Névétte umieściła ją z powrotem na swojej twarzy, rzucając jeszcze raz krótkie spojrzenie na swoje odbicie w wodzie. W masce wyglądała obco. Inaczej. Bez mimiki traciła część swojego przekazu i nieraz żałowała, że nie może spojrzeć innym prosto w oczy. Wzrok bywał nieraz o wiele bardziej wymowny niż słowa... Teraz jednak, cieszyła się, że skryła swoje oblicze, gdy z ciemność wlepiała w nią swoje spojrzenie... Zbyt obawiała się zbolałego wyrazu, jaki się w jej oczach pojawił, a którego nie potrafiła ukryć. Dotknęła kciukiem gładkiej wstążki na szyi. Czarnej, wiązanej na karku, z którą nigdy się nie rozstawała. Nie chciała nosić jej we włosach, za łatwo byłoby ją zgubić. Na ramieniu lub palcu za szybko by się pobrudziła. Wszyta w ubrania może się podrzeć, a tak, dość symbolicznie „dusi” jej gardło swoim symbolizmem.
___Deuil... – odpowiedziała ciszy.
Pochyliła głowę nad swoim odbiciem, zamykając oczy, jakby chcąc powstrzymać cisnące się na zewnątrz łzy... A gdy je ponowie otworzyła, siedziała znowu na stołku, otulona baranim kożuchem. Ogień na palenisku dogasał, tylko żar rozświetlał półmrok izby – za oknem było jeszcze ciemno, choć niemal niewidoczna łuna nad lasem zdradzała, że za godzinę może przyjść szary świt...
___Névétte chwilę siedziała w milczeniu, chłonąć to, co się stało, co się jej przyśniło... Po czym zaśmiała się cicho i ironicznie, zasłaniając jedną dłonią twarz.
___Stanowczo, za dużo wrażeń jak na jedną noc.

___Początek treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Nie Sie 30, 2020 11:15 pm
Gdy zaczął dobiegać do wioski olbrzym i jego ludzie wynosili już z niej zapasy. Wiedział, że nikomu już nie pomoże. Chciał tylko ich pomścić. Zabić tego potwora.
Ale potwór też go widział. Jednym ruchem ręki postawił przed Arthurem barierę podobną do tej która zamieniła strzały w popiół.
Ale Westerling miał coś lepszego niż strzały. Zebrał swoją energię kosmiczną. Rozpalił mocno.
-Meteor Fist - krzyknął, a z pięści wyleciał grad pocisków. Grad, który rozbił się o barierę niczym letni deszczyk na stalowym pancerzu.
Olbrzym tylko spojrzał w jego stronę i uśmiechnął się. Było daleko, Arthur widział ledwie zarys postury, ale wiedział, że bydlak się uśmiecha.
Walił pięściami w barierę, ale to nic nie dawało. Była zbyt potężna.
Nie poddawał się jednak, walił i walił coraz mocniej. Aż poczuł, że coś zaczyna pękać.
Niestety były to kości w jego dłoni.
Stał przez chwilę z krwawiącymi pięściami oddychając ciężko. Wiedział, że nie da rady, a jednocześnie wiedział, że musi dać radę.
Wtedy to poczuł. To samo czym uderzył w Lwa. Potęgę. Rozpalił swoje kosmo jeszcze mocniej, mocniej niż kiedykolwiek i uderzył z całej siły.
Bariera pękła jak stłuczona szyba.
-Gratuluje - powiedział olbrzym. Arthur nie miał pojęcia jakim cudem znalazł się tutaj tak szybko. A może szedł tu od jakiegoś czasu, a Arthur tego nie dostrzegł?
-Nie mogę jednak pozwolić, żebyś mi przeszkadzał. - dorzucił olbrzym i Arthura nagle przebiły czarne ogniste kolce. Zaczęły błyskawicznie spalać jego ciało. Nie mógł się ruszyć, nie mógł nic powiedzieć. Chciał rozpalić swoje kosmo, spróbować się uwolnić, ale wiedział, że jest za późno. Umierał.

początek treningu
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Pon Sie 31, 2020 11:10 pm
___Przez następne kilka chwil Névétte siedziała milcząc na stołku, wspierając czoło na dłoniach, a kolana na udach. Głowę miała ciężką, obolałą, pełną dziwnych wątpliwości... Może nie do końca wątpliwości. Przez moment żywo pamiętała wszystko co się jej śniło, dziwne słowa, widok dwóch kobiet w swojej chacie... A potem wspomnienia przeciekały przez jej palce jak garść piachu i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tak nie powinno być... Niemniej jedyne, co zapamiętała to pytanie zadane głosem Victorii oraz imię Celeste. Chociaż wysilała swój umysł, starając odtworzyć mętne fragmenty sennych mar, na wiele się to nie zdało i zakończyła owe próby. Niemniej... Dlaczego właśnie ta osoba się jej przyśniła? Nigdy nie widziała Celeste. Nigdy się z nią nie spotkała – rozmawiała z nią jedynie na cmentarzu, jeśli tylko rozmową można nazwać monolog adresowany do kamiennego nagrobka. Brązowa Rycerz Gołębia, żona jej opiekuna, rzekomo bardzo podobna do niej z wyglądu i charakteru... Hm... Pokręciła lekko głową. Pewnie to przypadkowa zbieżność, choć podobała się jej myśl, jaką kiedyś powiedział jej Albert – że gdyby tylko Celeste żyła, Névétte pewnie urodziłaby się jako ich córka a może i wnuczka. Wierzyła w to – o wiele lepsza, milsza jej sercu była ta wizja, niż widok wykrzywionej wściekłością twarzy Julie i grymasu niezadowolenia na obliczu jej ojca, wiarołomnego duchownego... Dziewczyna musiała sama przyznać przed sobą, że siedemnaście lat życia jej było wypełnionych bólem, strachem i niesprawiedliwością – to Albert ją uratował. Gdyby nie on, dalej żyłaby na ulicy, albo kto wie, może łapanka doszłaby do skutku i karnie trafiłaby do jakiegoś zaściankowego klasztoru. Rozbawiła ją nieco ta myśl. Może spotkałaby się z samym biskupem? Ciekawe jakby zareagował, gdyby podeszła do niego i nazwała go ojcem przy tłumie innych... Ah, jej nieogarnięte myśli, rozproszone po nocy nie pomagały jej w skupieniu się tego ranka. Zamknęła oczy. Rozkoszowała się krótkotrwałą ciszą, która była wodą na młyn jej gorączkowych myśli, choć utrzymanie jednego toru i zastanawianie się nad jednym tematem przychodziło jej teraz z trudem. Dawno o niczym nie śniła – przeważnie zamykała oczy wieczorem a otwierała o świcie, nic między jednym a drugim się nie działo. A teraz? Za dużo wrażeń jednego dnia czy za wiele rozmyślań w ciągu nocy?
___Sny mąciły myśli...
___W końcu Névé pokręciła głową, wstając. Strzepnęła kożuch, złożyła go i położyła na stołku, rozglądając się po izbie. Pacjent jeszcze spał, i dobrze. Podchodząc do niego i przyglądając się śpiącemu Arthurowi, dziewczyna łatwo oceniła, że rany goiły się zaskakująco szybko. Nieludzko wręcz szybko... A czego się spodziewać po użytkownikach kosmosu? W pewien sposób dla nich normalne były zdolności o których szary człowiek nie mógł sobie pomarzyć... Położyła dłoń na czole mężczyzny. Temperatura w normie, także pewnie jeszcze dziś o własnych siłach stąd wyjdzie... A potem może wróci, jeśli znowu wpadnie na Nemeia, sacrebleu... Wzdychając, Névé związała włosy w warkocz, mocując się z rzemieniem i mrucząc cicho pod nosem. Ułożyła trochę drewna na palenisku, rozgrzewając je swoim kosmosem, aż zajęły się ogniem. Podchodząc do beczki, jej ruchy zwolniły, gdy zamyślona spojrzała na powierzchnię wody... Szary świt rozjaśnił świat niewyraźną łuną, przez co mogła lepiej ujrzeć swoje zamaskowane oblicze. Uchylając maskę jedną ręką, dziewczyna przyjrzała się swojej twarzy. Po sińcu nie było już śladu, a tak, wyglądała dokładnie tak jak zwykle. Iskrzące, przeklęte oczy. Skóra trochę bledsza od braku słońca i delikatne cienie na dolnych powiekach. Uśmiechnęła się do siebie kącikiem warg, zasłaniając ponowienie twarz i nabierając wody do garnka. Powiesiła naczynie nad ogniem, wyjmując z komody kilka rzeczy, zajmując swoje myśli codziennymi, nieskomplikowanymi czynnościami. Zalała gorącą wodą dwa kubki z miętą i rozmarynem. Do kociołka wrzuciła trochę obranych i pokrojonych warzyw, pokrojoną w kawałki soloną szynkę i dwie garście kaszy. Doprawiła śniadanie odrobiną ziół i wyjęła z jednej z szuflad kilka jabłek oraz garść migdałów, które zbierała z drzewka w swoim ogródku. Co prawda większość z nich służyła do przygotowywania jej pachnidła, ale jako drobny przysmak, również były smaczne~ Powoli odzyskując humor i lepsze samopoczucie, Névétte chrupała jabłko, mieszając w garnku, czekając aż kasza się ugotuje a warzywa zmiękną.
___Śniła się jej Victoria... W jakiś sposób na pewno, to pamiętała i tylko to. Może powinna pójść do Ateny i zapytać ją o znaczenie tych sennych mar..? Od razu zganiła sama siebie za ten pomysł. Sen to tylko sen. Nie ma prawa dokładać jej zmartwień czy zabierać cenny czas... Była pewna, że fioletowowłosa by jej nie odmówiła, nie odmówiłaby pomocy nikomu, dlatego tym bardziej nie mogła tego zrobić. Névé polubiła Victorię. Nie kryła, że jest podobna do ludzi, że ma swoje słabości, obawy, niepokoje i rozterki, przynajmniej nie przed dziewczynami w łaźni. Nie udawała, jak księża w kościołach wychwalający swojego okrutnego boga, że jest wcieleniem ideału, wszystko-wiedząca, wszech-obecna, wspaniała... Névétte czuła się o wiele lepiej wiedząc, że oddałaby życie za kogoś z krwi i kości, we wszystkich tego zwrotu znaczeniach – nie za chłodną, wyobcowaną boginię, wierną wyłącznie swojemu powołaniu... Niemniej, większość ludzi tego potrzebuje. Na najmniejszą choć wzmiankę, że bogini jest do nich podobna, boskość Ateny mogła być od razu podburzona, poddana dyskusji i wątpliwościom... Większość społeczeństwa to barany, potrzebujących niezachwianego autorytetu, dzięki któremu nie będą musieli brać spraw w swoje ręce i wszystko wkładać w dłonie bogów, mówiąc „Oni tak chcieli, nie podważymy boskiego sądu!”. Gdyby ich bóg czy w tym przypadku bogini, miała gorszy dzień z powodu smutku, bólów miesięcznych czy złamanego serca, straciłaby status quo, będąc nie autorytetem, którego wszystkie działania są tajemniczym boskim planem, ale bardzo ludzką istotą popełniając błędy. Miała wrażenie, że wszyscy uczniowie bez wyjątku mają Atenę za jakąś nieomylną istotę, która rozwiąże wszystkie ich problemy, wywyższając ją ponad wszystko w podobny sposób, jak ciemny tłum klęczy przed znakiem krzyża. Névétte nie cierpiała krzyży... Powiedzmy, że głównie dzięki ojcu. Oj, uczniowie mogą się trochę rozczarować, gdy w końcu spotkają Atenę i zamiast wyniosłej, wszystko-wiedzącej bogini ujrzą urodziwą, młodą dziewczynę, która ze wszystkich sił stara się spełnić swoje przeznaczenie. Naczytali się mitów i nie dopuszczają do swojej myśli tego, że Victoria może nie spełniać ich oczekiwań i po prostu nie mieć jak im pomóc... Albo ma o wiele ważniejsze rzeczy, na których powinna się skupić.
___Ah, non, muszę przestać się zamyślać... – skarciła się z ironicznym rozbawieniem Névétte, ściągając garnek z ognia. Wrzuciła w płomienie jabłkowy ogryzek i kaszę rozłożyła do dwóch misek, znacznie większą porcję szykując rekonwalescentowi. Na skrzynce obok łóżka położyła łyżkę i miskę, którą zakryła od góry talerzem, by śniadanie nie wystygło, kładąc obok grube pajdy chleby, dwa jabłka, kubek z naparem i trochę migdałów. W ciszy przysiadła przy stole, unosząc maskę w górę i zjadając nieśpiesznie swoją porcję. Za oknem robiło się jaśniej, pierwsze promienie słońca wychylały się zza czubków drzew... Hmm, zapowiadał się ładny dzień, sądząc po tak pięknym niebie... Warto by było poćwiczyć... To jednak musiało trochę poczekać. Po posiłku naczynia wylądowały w wiadrze z wodą, a drugie, to pełne prania, Névétte wyniosła na ganek, zajmując się szorowaniem ubrań. Zostawiając Arthura śpiącego w izbie, przysiadła na pieńku na ganku, piorąc w dłoniach podarte na pasma prześcieradła i swoje ubrania. Piana mydlana oraz całonocne namaczanie zdziałały cuda i zadowolona z siebie dziewczyna, podśpiewując cicho, rozwiesiła pranie na sznurku przed drzwiami. Może miała zadatki na kurę domową, ale bardzo nie lubiła nieporządku i zawsze dobrze się organizowała – nawet jeśli innych to bawiło.
___Nie pozostało jej nic innego, jak wrócić na chwilę do chaty, przebrać się w strój treningowy i wyjść do ogródka. Poprawiając materiał wokół biustu i ściągając mocniej rzemień w pasie, wyciągnęła się na miękkiej trawie... Powietrze jeszcze było chłodne, ale ciepłe słoneczne promienie z wolna nagrzewały ziemię. Mmm... Névétte przez chwilę tak leżała, nim odetchnęła głęboko i wstała, rozpoczynając rozgrzewkę. Praktycznie było to rozciąganie ciała, więc zaczęła od prostych skłonów, schyleń oraz szpagatów, by przygotować ciało do ćwiczeń. Po kwadransie przeszła do czegoś trudniejszego, balansując swoim ciałem, wsparła dłonie o ziemię, stając na rękach. Zachwiała się delikatnie, przesuwając odpowiednio środek ciężkości i odetchnęła z zadowoleniem. Krew zaczęła sprawniej krążyć w żyłach, mięśnie się rozgrzały, powietrze w płucach zadrgało... Teraz mogła rozpocząć poważny trening.

___Koniec treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sro Wrz 02, 2020 6:06 pm
-Czyli przysłowie mówi prawdę, stary Niedźwiedź mocno śpi - usłyszał wesoły głos Névétte.
Rozejrzał się, robiła jakieś lekki ćwiczenia rozciągające. Tylko czemu byli na łące, a nie w chatce? Czyżby zapomniał kiedy z niej wyszedł? Ale przecież żadnej chatki w pobliżu nie było... Ani chatki ani rzeki. Tylko łąka i duże drzewo o które spał oparty.
-Faktycznie, chyba trochę zaspałem - wymamrotał zdezorientowany. Nawet nie zripostował w żaden sposób tego, że nazwała go starym
-A może ty dalej śpisz? - zachichotała.
-Nie, już nie - powiedział - chyba nie - dodał w myślach.
-No to może potrenujemy razem? - zaproponowała - Samej mi już się trochę nudzi.
-Właściwie, czemu nie? - wzruszył ramionami wstając.
Rozgrzał się chwilę, a potem zaczęli. Zdziwił się, że wcale nie szło mu łatwo. Najpierw długą chwilę obchodzili się niczym koty szykujące się do skoku, a potem zamiast skoku nastąpiła wymiana szybkich, ale lekkich ciosów w dystansie. Dziewczyna nie była silna, ale za to całkiem szybka.
Mimo to, pojedynek nie powinien tak wyglądać. Wiedział, że jest silniejszy. Prowadził tą walkę i to prowadził ją tak, żeby nikomu nic się nie stało. Ale dlaczego? To zupełnie nie było w jego stylu. Walka to walka, ma być prawdziwa. Jeśli trening ma mieć sens nie może być udawany. Mimo wszystko... Nie chciał zrobić jej nic złego. Nawet w treningu. Po prostu nie potrafił...
Lewa pieść dziewczyny niebezpiecznie zbliżyła się do jego twarzy. Nie trafiła jednak w cel. Był dość szybki by złapać ją za przedramię i unieruchomić jej rękę. Druga pięść wystrzeliła z wielką prędkością.
I została unieruchomiona w identyczny sposób.
Névétte szarpnęła się w tył, w przód, na boki. Ręce Arthura były jednak jak imadła. Nie było możliwości się wyrwać.
Westerling uśmiechnął się triumfalnie i...
Został podcięty błyskawicznym kopnięciem. Grunt usunął się spod nóg nie wiedzieć kiedy. Wciąż jednak trzymał dziewczynę w żelaznym uścisku obrócił ją więc tak, że to ona walnęła plecami o ziemie i teraz była jeszcze bardziej unieruchomiona.
-Tą rundę chyba wygrałem - powiedział uśmiechając się prosto w nos dziewczyny.
-Hommes... - odpowiedziała w tym swoim Francuskim - znalazł się na górze i już myśli, że wygrał - zachichotała - Mogę przyznać jedynie remis. - cmoknęła.
Faktycznie, sytuacja była raczej patowa. Arthur co prawda unieruchomił jej ręce i był na górze, ale nie miał też jak zadać ciosu...
-Jestem większy, jak będziemy tak leżeć przez miesiąc, to ty umrzesz z głodu, a ja tylko schudnę - zaśmiał się sam na swój argument.
-Phy, też mi argument. Zanim umrzemy z głodu, to uśniemy. A kto pierwszy uśnie i dłużej będzie spał jest dosyć oczywiste - znów zachichotała.
Arthur przez chwilę myślał nad ripostą.
-Mógłbym zacząć cię uderzać głową w nos - ocenił.
-Damę, tak z główki prosto w nos, jak jakiś karczemny bandyta?! - udała święte oburzenie Francuzka.
Miała rację, byłoby to trochę nieeleganckie, ale w obecnej pozycji nie bardzo było jak zadać inny cios...
Popatrzył na nią uważniej i dopiero teraz zorientował się, że nie ma na sobie maski. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Nie miała jej od początku? A może spadła podczas walki? Nie był wstanie sobie przypomnieć, co było nieco dziwne...
Przyjrzał się jej uważnie i stwierdził, że jest całkiem ładna. Oczy były trochę... Złowrogie. Ale jego wcale nie przerażały. Raczej ciekawiły, zaczął patrzeć w nie coraz głębiej...
Naglę Arthur puścił dziewczynę i szybko wstał.
Poczuł ogromną i złowrogą energię kosmiczną.
Lew. Wiedział, że to Lew.
Sekundę później pojawił się Nemei. Szedł prosty jak struna, pełen dumy i pogardy dla wszystkich w koło. A zwłaszcza dla słabszych.
-Mam cię potworze - powiedział i nim Arthur się zorientował co się dzieje poczuł jak jest wyrzucany w powietrze zupełnie jak poprzednio. Czuł jak kosmo lwa tnie niczym tysiące brzytw...
Upadł na plecy i nie był zdolny wstać. Zupełnie jak wtedy...
-Wreszcie cię zabije potworze - powiedział Nemei zbliżając się do niego.
Musiał wstać. Musiał. Wstać i walczyć o swoje życie.
Nadludzkim wysiłkiem udało mu się wstać na klęczki, ale to było za mało. Lew był już blisko.
-Lightining Plasma! - rozległo się. Arthur wiedział, że umrze.
Ale nie umarł.
Zamiast tego tuż przed nim znalazła się Névétte. Cała w ranach.
-No, No, No, No, No, No - wyrzucał słowa szybko w swoim ojczystym języku, jakby szybkie ich powtarzanie mogło coś zmienić - Jak? Dlaczego? - spytał ją głosem zrozpaczonego dziecka, zupełnie nie pasującym do jego postury.
Francuzka uśmiechnęła się i... Umarła.
Zasłoniła go? Ale jak? Ułamek sekundy później uświadomił sobie, że przez chwilę, kątek oka widział jak nadbiega. Dopiero potem oślepił go blask techniki Lwa. Ale skoro on ją dostrzegł...
-Musiałeś ją widzieć. Dlaczego trafiłeś ją, a nie mnie?! - powiedział łamiącym się głosem. Po policzkach zaczęły płynąć łzy bezsilności.
-Widziałem, nauczy się dziwka nie wchodził lwu pod kły - powiedział Nemei beznamiętnie stojąc już metr przed nim.
Arthur jeszcze nigdy w życiu nie był tak wściekły. On sam był potworem, zasługiwał żeby lew go zabił. Ale ona nie... Ona była niewinna...
-Light... - zaczął Nemei, ale urwał, ciało Névétte wciąż leżało przed klęczącym Arthurem i zasłaniało mu częściowo cel. Skrzywił się i kopnął jej ciało jakby była zdechłym kundlem który tarasuje przejście.
Arthur nie chciał go już zabić. Teraz chciał go zagryźć. Rzucić się na niego i wyrywać mu zębami kawałki ciała.
Jego ciało ogarnął potężny kosmos. Tak wielki, że wcześniej nie był wstanie sobie takiego nawet wyobrazić. Czarne płomienie ogarnęły jego ciało. Łzy wyparowały natychmiast. Na jego ciele znalazła się czarna skrzydlata zbroja. Nie wiedział kiedy się pojawiła. Musiała przybyć przed chwilą. Czuł, że jest równie wściekła jak i on.
Lew był całkowicie zaskoczony tym wszystkim. Zawahał się, a to było wszystko czego Arthur potrzebował.
Błyskawicznie wstał z klęczek i rzucił się na Nemeia. Nie wykonywał żadnej techniki, po prostu złapał go za głowę i wbił kciuki z całej siły w oczodoły.
Lew ryknął, ale było za późno. Arthur zgniatał jego czaszkę z siłą, która była wstanie miażdżyć planety. Lew był wstanie tylko bezładnie machać rękoma.
Gdy już wiedział, że wygrał rzucił przeciwnika na ziemię.
Kopnął z góry podeszwą buta w zakrwawianą twarz. Najpierw lekko, potem coraz mocniej. Nemei próbował zasłaniać twarz rękami. Ale to nic nie dawało. Arthur walił mocniej i mocniej. Chciał zdeptać jego twarz, zmiażdżyć, zetrzeć z powierzchni ziemi. W końcu twarz nie przypominała już twarzy. Była bezkształtną pulpą skóry, kości i mózgu. Westerling uderzał jednak dalej. Jakby ugniatał nogami winogrona... Każdy owoc musiał być dokładnie zmiażdżony...
Wreszcie Nemei nie miał głowy. Dłoni, którymi próbował ją osłonić zresztą też.
Arthur wytarł w trawę podeszwę buta na której zostało sporo mózgu, oraz odłamków chrząstek i kości lwa.
Potem splunął w to co zostało z głowy Nemeia.
-Zostawię cię tutaj, żeby zeżarły cię kundle, a potem wysrały gdzieś do rowu, skurwysynie - powiedział z taką nienawiścią, że sam dźwięk jego słów mógłby zabijać.
W pobliżu rozległo się powolne, miarowe klaskanie. Klap, klap, klap.
Obrócił się w stronę skąd dochodziło.
To był olbrzym.
-Gratuluje, jesteś dokładnie taki jak ja - powiedział spokojnie.
-Czyli to wszystko to nie prawda... - zaczął Westerling.
-O nie, to prawda, to szczera prawda. Wszystko co się tu stało jest tak prawdziwe, jak tylko się da. - poinformował Olbrzym i dotknął Arthura.
Wtedy Westerling zrozumiał, że to była prawda. To wszystko wydarzyło się naprawdę. Nie wiedział jak to możliwe, ale wiedział, że to prawda...
-You know what you gotta do. Do it. Do it. - powiedział olbrzym z naciskiem, a Arthur poczuł, że spada. Wiedział, że się budzi...

Otworzył oczy i zaczął ciężko oddychać. Dopiero po chwili, gdy się uspokoił rozejrzał się po chatce. Névétte nigdzie nie było...
Podniósł się z łóżka szybciej niż powinien i zaczął dokładnie lustrować chatkę. Dziewczyny nigdzie nie było.
Coraz bardziej zdenerwowany wyszedł z chatki z trzaskiem otwierając drzwi.
Była! Co za szczęście! Tylko co ona ma z nogami? Połamane?
Stał tak bez słowa z głupią miną, zanim zorientował się, że to szpagat.
-Emmm, to jesteś - powiedział, żeby powiedzieć cokolwiek, a nie stać jak niemy kołek w płocie - Dobrze, dobrze... - mówił dalej bez sensu - to ja wrócę zjeść śniadanie - wybrnął jakoś przypominając sobie, że widział miskę na stole.
Znikł zamykając drzwi równie szybko jak je otworzył.
Oparł się plecami o ścianę i zaczął ciężko oddychać.
-Miesza mi się w głowie coraz bardziej - westchnął.
Co można jednak na to było poradzić? Nic. Ubrał się więc i usiadł do śniadania.

koniec treningu
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sro Wrz 09, 2020 11:56 pm
___Raz, dwa, raz, dwa. Swoje ciało Névé rozciągnęła na trawie, aż zaprotestowały mięśnie. Znajome ciepło i cień pierwszego bólu rozeszły się po kończynach, gdy wyciągnęła bose stopy w przeciwnych kierunkach. Tkwiła w idealnym szpagacie przymykając oczy, ze złączonymi razem dłońmi, tak by za balans odpowiadał tylko jej tułów. Proste plecy, spokojny oddech, nienaganna postawa... Nie zamierzała jednak poprzestać na tej postawie. Choć było to trudne, jedną z nóg uniosła w górę – najpierw odrobinę, kilka centymetrów nad trawę... Zachowanie niewzruszonej pozycji przy tej czynności było trudne, a i wzniesienie kończyny tak, by sprawdzić swoje własne granice nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem... Jednakże, było konieczne by te właśnie granice poznać i poszerzyć. Przez jak najdłuższą chwilę dziewczyna zastygła w tej dziwnej figurze, nie otwierając powiek, dłonie niezmiennie trzymając razem jakby do modlitwy. Ciepło porannego słońca padało na jej plecy, prześwietlając wstążkami światła kosmyki w luźnym, białym warkoczu, który opadał na miękką trawę. Świat dopiero budził się do pełnego życia, choć ptaki śpiewały i kilka pszczół zatańczyło nad kępami kwitnących ziół. Jeszcze czuć było chłód nocy, jeszcze ciepło dnia nie nagrzało dostatecznie ziemi... Śliska od rosy trawa utrudniała pewne elementy treningu, ale tym się Névétte nie przejmowała. Nie dało się ćwiczyć zawsze w idealnych do tego warunkach, ba, czasem utrudnienia były wymagane, by dowiedzieć się czemu można sprostać... Jak teraz. Gdy już niemal straciła czucie, opuściła lewą nogę i nie przerywając szpagatu, w ten sam sposób uniosła prawą. Podnosiła ją centymetr po centymetrze, aż zamarła w odpowiedniej pozycji, jak posąg nie ruszając się z miejsca. Czuła jak napinają się mięśnie, jak krew krąży w żyłach, jak bije serce w jej piersi... Mogłaby użyć kosmosu, wtłaczając go w swoje naczynia krwionośne, napędzając nim swoje ciało dla efektywniejszych ćwiczeń – tylko po co? Bez odpowiedniego wytrenowania podstawy, czyli swego organizmu, zbyt duże nagromadzenie kosmicznej energii mogło być nieefektywne i nie działać sprawnie. Musi znać cały swój potencjał, nim zacznie poważniej skupiać się na czymś innym... Choć trzeba przyznać, że lubiła trening z użyciem kosmosu, zwłaszcza medytację, acz ta... Przez te dziwnie sny zabarwiła się trochę niepokojem.
___Wracając do klasycznego szpagatu, Névétte odetchnęła głęboko, otwierając oczy i wyciągając ramiona jak najmocniej w górę. Plecy wygięły się w łuk. Miała zamiar poćwiczyć trochę gimnastykę, skupiając się na swojej elastyczności, ale oto nagły ruch w jej chacie zwrócił jej uwagę. Wyprostowała się, a tu zaraz drzwi otworzyły się tak raptownie, że niemal wyleciały z zawiasów... Trzask był również niemiłosierny. Może coś się połamało? No nie, ostatnio naprawiała szparę w drzwiach, którą ktoś włamał kopniakiem, i to jeszcze nim się do tego miejsca wprowadziła... Jeśli faktycznie jej pacjent coś zepsuł, to dostanie garść gwoździ i młotek. A jeśli o nim mowa... Dziewczyna uniosła brew pod maską, patrząc na bladego Arthura, który stanął jak wryty, patrząc na nią dziwnie. Pomimo kolorytu cery, która zlała się praktycznie z jego włosami, wydawał się być zaskakująco żywotny jak na kogoś, kto wczoraj cierpiał od ran, niemal dogorywając na jej posłaniu. Ekhm, nie wspominając o tym, że troszeczkę się zapomniał – rozebrała go przecież, nim mężczyznę opatrzyła. Przykryła go oczywiście ładnie, by się niczego nie wstydził, ale przez noc nie lunatykował, ani tym bardziej się nie ubrał. Dlatego w tej chwili mogła podziwiać Anglika w całej jego okazałości. Gdzieniegdzie opatrunek się obsunął po nagłych ruchach. I nie, klejnotów rodowych mu nie bandażowała, więc... Z trudem zachowała powagę, choć cichutkie parsknięcie śmiechu umknęło spod srebrnej maski. Niemniej, nie drgnęła z pozycji szpagatu, niby niewzruszona słuchając jego słów, ale ramiona dziewczyny delikatnie się zatrzęsły, gdy śmiała się bezgłośnie, pomna dziwnego zagubienia swojego pacjenta.
___Jestem~ - potwierdziła z rozbawieniem Névétte, patrząc na nagiego mężczyznę w bandażach. - Nie ukrywam, że często tu bywam. Wiesz, ma hutte, trudno, bym się tu czasem nie zakręciła~ - dodała teatralnie kiwając głową. Opuściła dłonie, zmieniając ułożenie nóg i skrzyżowała je, by usiąść wygodniej. Mięśnie na pewno jej za to podziękowały. - Śmiało~ Jakby Niedźwiedź był jeszcze głodny, w komodzie coś jeszcze się znajdzie. - uśmiechnęła się. Arthur wrócił do chaty, a Névé wstała lekko z trawy, otrzepując spodnie treningowe i sprawdzając rzemień trzymający jej warkocz. Spojrzała na siebie – postanowiła dać pacjentowi chwilę spokoju na spożycie posiłku i odetchnięcie. Co wzbudziło jego niepokój, gdy jej nie ujrzał w chatce, nie wiedziała i uznała, że nie ma zamiaru pytać – wydawał się trochę nieswój. Czego jednak można było się spodziewać po kimś, kogo niemal na śmierć pobił Złoty Rycerz? No nic, stanem jego ran zajmie się później. Skoro był na tyle żwawy by wstać o własnych siłach, to na pewno poradzi sobie z uniesieniem pełnej łyżki albo podniesieniem kubka z naparem miętowym. Też miała kilka rzeczy, nad którymi czuła, że powinna pomedytować... Pomyśleć. Sen rozmył się jak to jawy mają w zwyczaju i nie chciała tego drążyć, choć mała rzecz nie dawała dziewczynie spokoju. Bardzo mała... Musnęła wstążkę na szyi palcem, nim pokręciła głową. Dość energicznie zrobiła skłon, by skupić całą swoją uwagę na ćwiczeniach. Z wyprostowanymi nogami, zgięła górną część swojego ciała, obejmując ramionami kolana, jakby zwinięta w ten sposób w kłębek. Prostując się ponownie, wygięła ciało w tył, dłońmi dotykając ziemi i tworząc klasyczny mostek. Chwilę tak stała, po czym wybiła się nogami z trawy, stając na rękach. Warkocz opadł jej na ramię, a ciało zakołysało się niebezpiecznie, gdy przez chwilę ustalało środek ciężkości. Utrzymywanie swojego ciężaru na rękach nie było dla niej już taką trudnością. Névétte nabrała w tym wprawy, czując się całkiem komfortowo w dziwnych pozycjach i bawiąc się swoim ciężarem i grawitacją. Mówi się, że kobiece ciało powinno być bardziej miękkie od ciała mężczyzny... Cóż, na pewno jej było bardziej elastyczne. Nie mówiąc o szpagacie, którego mężczyźni z powodów technicznych nie lubią... Chodzenie na rękach nie było żadną trudnością, acz w tej chwili pozostała w miejscu, oddychając głęboko. Cały napór i jej waga skupiały się teraz na rękach dziewczyny... Trochę to bolało, trochę było to szalone, ale Névé powoli zgięła ramiona w łokciach, przesuwając się w dół, aż maska dotknęła trawy. Potem, prostując ręce, wróciła do poprzedniej pozycji. Powtórzyła to jeszcze raz i jeszcze raz... Pompki na rękach były trudniejsze niż myślała, a choć nie były najwygodniejszą rzeczą, wykonała ich całkiem pokaźną liczbę, nim westchnęła głośno, stwierdzając, że czas na przerwę. Opuściła nogi stanęła prosto, czując jak twarz ma nagrzaną przez krew, która spływała jej do głowy. Otrząsnęła się, uznając, że najwyższa pora sprawdzić czy przypadkiem Arthur nie zasnął nad śniadaniem.
___Słońce świeci, lwy ryczą a niedźwiedzie... Ha. Myślałam, że znów śpisz~ – przyznała otwarcie i bez cienia krępacji Névétte wesołym głosem, wchodząc do chaty. Mężczyzna już się ubrał, cóż, poniekąd niepotrzebnie~ Nie zamierzała go oczywiście zmuszać do oględzin jego opatrunków – mogła i chciała to zrobić, jeśli jednak czuł się na tyle dobrze, by zająć się tym sam, jego sprawa. Uchylając drzwi, oparła się o framugę, patrząc na Arthura. Trzeba przyznać, bardzo szybko doszedł do siebie. Czy to zasługa jego własnej siły, kosmosu czy też oślego oporu... Stawiała na ostatnie, albo jak to się mówi, głupi ma zawsze szczęście. Między innymi, dlatego trafiła cudem do Sanktuarium, ale mniejsza o to. Skinęła lekko głową. - Chciałam sprawdzić szwy oraz stan Twoich ran nim wyjdziesz, ale już się odziałeś... Chyba trzeba Cię będzie znów rozebrać~ – zaśmiała się dziewczyna, zasłaniając usta maski w udawanym zawstydzeniu. - Je plaisantais~ Wygląda na to, że wróciłeś do formy, więc możesz zająć się tym sam, chyba, że baaardzo byś chciał, bym zdjęła Ci te szwy, wtedy zapraszam~ – powiedziała kokieteryjnie dziewczyna, układając warkocz na ramieniu i przeplatając jego końcówkę między palcami. Kręciła loki, zastanawiając się co powiedzieć dalej – choć w sumie nie było co mówić dalej. Jej myśli jeszcze krążyły poniekąd przy tych dziwnych, męczących marach sennych. Chyba nie tylko ona miała nienajlepsze przeżycia z minionej nocy... Trzeba było to jak najszybciej ujarzmić codziennym treningiem i ćwiczeniami. Medytacja też się może potem przyda, ale póki co, trochę wysiłku dziewczynie nie zaszkodzi. - Mon travail est terminé~ – stwierdziła, stając prosto i lekko biorąc się pod boki. - Możesz wracać do siebie, a jakbyś jeszcze raz wpadł na Nemei'a, wiesz gdzie się masz przyjść... Czy też raczej doczołgać, bo pewnie znowu nie będziesz w stanie iść o własnych siłach~ – rzuciła zaczepnie Névé, kładąc dwa palce na ustach maski i posłała Arthurowi pocałunek. Pomachała mu lekko ręką, poniekąd się z nim żegnając, gdyż nie miała zamiaru dyszeć mu na kark, gdy jadł i zbierał się do opuszczenia jej chaty. Zamiast tego po prostu wyszła, wracając w poprzednie miejsce za swoim lokum, by dokończyć rozgrzewkę na świeżym powietrzu. Ot, i tyle.

___Początek treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Nie Wrz 20, 2020 4:41 pm
Arthur jadł powoli rozmyślając o swoich snach. Było coraz gorzej. Jeśli tak dalej pójdzie rzeczywistość zacznie się zlewać ze snami...
Głupio wyszło z tym wybieganiem przed chatkę. Musi zacząć działać bardziej rozsądnie i spokojnie. Tak jak kiedyś.
Kiedy Névétte weszła do chatki kończył już jedzenie.
-Szwy może być ciężko zdejmować samemu. Niektóre są w niewygodnych miejscach - zauważył - niemniej jednak niech jeszcze trochę zostaną. Lepiej, żeby rany mi się nie otworzyły. Poza tym - zamyślił się - chce czegoś spróbować. Jeśli nie masz nic przeciwko zostanę jeszcze kilka godzin. A potem możemy potrenować razem. Tylko ostrzegam. Ja trenuję zawsze na poważnie. Walka to nie zabawa.
Jeśli Névétte nie miała nic przeciwko to po dokończeniu śniadania usiadł na łóżku i zaczął medytować. Skupiał się na swoich ranach, chciał je poczuć, a potem sprawić, żeby zaczęły się szybciej regenerować.
-Mogę ci pomóc, ale jak odzyskasz sprawność musimy zabić Lwa - usłyszał głos olbrzyma.
-Nie - odparł krotko.
-Wiem, że ty go nie pokonasz. Ale ja mogę. Oddaj mi kontrolę, a nawet z takim słabym ciałem pokonam lwa! - upierał się wielkolud.
-Nie - mruknął beznamiętnie Arthur.
-Jeśli zabije kogoś niewinnego to będzie twoja wina - oponent spróbował ostatniej szansy.
Arthur nie zareagował. Miał już swoje plany.
Koncentrował się na regeneracji. Kiedy uznał, że rany są dobrze zasklepione spróbował rozpalić kosmo tak, żeby szwy same pod jego wpływem się rozpadły.
Jeśli to się udało to wyszedł przed chatkę szukać Francuzki. Albo żeby odbyć trening, albo żeby zdjęła mu szwy.

Regeneracja HP
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Pon Wrz 28, 2020 12:38 am
___Mmm... - zamruczała lekko Névétte, gdy Arthur przyznał, że woli jeszcze przez pewien czas okupować przestrzeń jej chaty. Nieco drwiący uśmieszek pojawił się pod maską, choć nic nie zdradziło rozbawienia oraz sugestii, która w jej głowie wywołała taką wesołość. Zamiast tego skinęła głową i uniosła dłoń w górę w porozumiewawczym geście. Jeśli chce tu odpocząć, nie zamierza go wypędzać. Jaki byłby z niej medyk, jeśli wyrzuciłaby rannego z łóżka? Albo co za dziwka, gdyby miotłą wyganiała go z własnego posłania? To ostatnie wiele wspólnego z prawdą nie miało, ale tłuszcza pewnie już coś podobnego wykreowała – co oznaczało w przyszłości sporo obitych gęb. Névé ignorowała wszelkie komentarze na ten temat, acz, jak słusznie podejrzewała, na ludzkie gadanie Arthur reagował i zamierzał dalej to robić. Także pewnie, jeśli padnie tego typu ploteczka przy białowłosym mężczyźnie, cóż... Skoro porwał się na samego Nemei'a, innym raczej nie podaruje podobnych słów. Stanowczo, nie do końca „rycerskie” to było w jej mniemaniu, ale nie chciała się teraz roztkliwiać nad kwestią moralną. Poprawiła włosy, z zamiarem zostawienia pacjenta w spokoju. - Można i tak, ale trzeba je zdjąć przed treningiem. Jeśli będziesz chciał z nimi ćwiczyć, prędzej czy później mogą się zerwać. - ostrzegła, unosząc w górę palec. Nie po to zszywała mężczyznę, by teraz nici miały pękać jedna po drugiej, gdy tylko napnie mięśnie. Wprawdzie takie uszkodzenia nie należały do uciążliwych, ale na pewno będą irytujące i przysporzą jej dodatkowej pracy, a nie o to tu chodziło... - Mon dieu... Nie spodziewam się, byś trenował w inny sposób niż na poważnie~ - Névétte przechyliła nieco głowę w bok, jakby zamyślona, choć pod zasłoną twarzy uśmiechała się figlarnie. Przypomniała się jej ich wymiana zdań w jadalni. Arthurowi wbrew pozorom, nie brakowało poczucia humoru, choć w wielu kwestiach był sztywny jak fiszbiny w gorsecie panny z dobrego domu. Dziewczyna stanęła na czubkach palców, lekko kołysząc się w przód i w tył, trochę jak dziecko, które ma zamiar coś zmalować. Bez trudu tak balansowała, nim elegancko odwróciła w stronę drzwi. - Powaga aż się z Ciebie wylewa Mounsieur Ours~! Pewnie z taką samą, poważną i chmurną miną siedzisz nawet na wychodku~ - rzuciła nonszalancko przez ramię i z cichym chichotem, opuściła chatę, zamykając za sobą drzwi.
___Pacjent zostaje w domu, także trening odbędzie się dzisiaj na zewnątrz. Nie to, by peszyła ją czyjaś obecność, ale wymachiwanie nogami przed rekonwalescentem nie było wskazane. Névétte w znakomitym humorze, przeciągnęła się wdzięcznie, kryjąc odruchowo ziewnięcie pod dłonią, jakby zapominając o istnieniu maski. Mruknęła coś cicho do siebie, nim wolno obeszła ogród. Kilka grządek ziół pod chatą, drzewko migdałowe rosnące obok... Pogłaskała delikatnie ciepłą korę, uśmiechnęła się kącikiem warg i wróciła na swoje miejsce ćwiczeń. Lubiła tę porę dnia. Słońce świeciło mocniej, sprawiając, że zapach przyjemnie nagrzanej ziemi i trawy unosił się w powietrzu. Dziewczyna przeciągnęła się znowu i usiadła na ziemi, wracając do przerwanej rozgrzewki. Wszakże, w jej przypadku rozgrzewka polegała głównie na rozciąganiu się. Szpagat zrobiła ponownie bez trudu, choć przez kilka chwil pocierała ramiona, wyciągając je w górę i na boki. Lekkim ruchem bioder przesunęła swój tułów, kierując go w stronę lewej stopy, zmieniając szpagat z klasycznego, na damski. Kto uznał, że rozciąganie nóg w ten sposób należy określać jako „damskie”..? Jedna przed nią, druga za nią w tak zwanym „sznurku”. Nogę za sobą zgięła wdzięcznie w kolanie, pochylając się do przodu i wychylając w tył naprzemiennie. Lubiła tego typu ćwiczenia, mówiące jej co dokładnie jest w stanie zrobić jej ciało. Névé westchnęła cicho, czując jak rozciągają się mięśnie karku, jak krew krąży po naczyniach krwionośnych. Trwała chwilę ćwicząc w ten sposób, po czym wyprostowała obie nogi ponownie, spokojnym, wystudiowanym ruchem zmieniła sposób ćwiczeń, wyciągając przed siebie mocno prawą stopę. Przymykając oczy, skupiła się na własnym oddechu, medytując przez kilka chwil. Pochyliła się, dotykając obiema dłońmi swojej kostki i odgięła się w tył niby tancerka, dotykając zgiętej nogi za sobą. Hm, tak, to dobrze na nią podziałało, choć mięśnie ud i brzucha dawały powoli znać, że mają dość. Wróciła do pozycji wyjściowej, siadając w prostym szpagacie, nim splotła nogi przed sobą, prostując plecy. Poprawiając rzemień na warkoczu, Névétte stwierdziła, że może pora poćwiczyć nad swoim wyczuciem równowagi... Nie powinna go zaniedbywać, nie raz, nie dwa ocaliło jej życie, gdy trzeba było biec po czubkach murów albo wdrapywać się po ścianach domów, by dotrzeć do ich okiennic. No co? Różne rzeczy się w życiu robiło...
___Dziwne. Jeszcze pot nie pojawił się na jej skroni, a organizm dał dziewczynie do zrozumienia, co mogło być dla niej trudnością... Znała to, czuła już wcześniej tego typu wrażenia – o to właśnie chodziło, by przebić się ponad nie. Wybić się z tych ram, odbić od szuflady, w którą próbowano ją wepchnąć... Névétte zaśmiała się lekko, sprężyście stając prosto. Pochyliła się, wyciągając ramiona i wdzięcznie odbiła od ziemi, stając na rękach. Pół sekundy i czuła się w tej pozycji pewnie, jakby stała na swoich własnych nogach. Prostując nogi i całe ciało, wyszukała swój balans i napinając mięśnie pleców oraz ramion, powoli, bardzo powoli, nieśpiesznie pozwoliła swojej dolnej partii ciała opaść w dół, na tyle, na ile to było możliwe. Zadzierając głowę do góry, wygięła plecy w piękny łuk. Waga własna robiła swoje, ale walczyła z siłą, która ciągnęła ją ku ziemi. Przyciągnęła jedną z nóg do siebie, drugą artystycznie prostując w gimnastycznej pozie. Odpowiednio napięte mięśnie ramion i pleców trzymały ją w tej figurze pewnie, jednak nie mogła zaprzeć się jak kołek wbity w ziemie. Miała być elastyczna, o to w tym chodziło... Niemalże leniwym, swobodnym ruchem zgięła lewą nogę, prostując prawą i tak naprzemiennie poćwiczyła przez chwilę swoją kontrolę nad ciałem. Przesuwając ciężar ciała w bok i biorąc głęboki wdech, Névétte podniosła z ziemi lewą dłoń, balansując tylko na jednej kończynie w tej wypracowanej pozie... Hm... Udało się~ Jeszcze nie tak dawno temu ćwiczyła chodzenie na rękach, a teraz? Odetchnęła z uśmiechem, szykując się do zmiany ręki – miała zamiar przerzucić cały swój balans na drugą dłoń, gdy czyjeś kroki zwróciły na siebie jej uwagę.
___Oui, quel est le problème~? – zapytała dziewczyna, nie podnosząc wzroku na nadchodzącego Arthura. Zgięła delikatnie dłoń w łokciu i odepchnęła się szybko od ziemi. Położyła lewą ręką pod sobą, podczas gdy prawa teraz znalazła się w górze – huh, udało się jej zmienić podporę bez zakłócania równowagi swojego ciała~ Pewnie uparty staruszek mówił jej, że z ciałem można wykonywać niesamowite rzeczy i mówił to bez krzty perwersji – dopiero teraz zaczynała rozumieć, co miał na myśli. Zaraz, co jeszcze mogła zrobić... Ah, tak. Chyba w międzyczasie musi sprawdzić, jaki interes ma do niej jej pacjent..?

___Koniec treningu
Arthur Westerling
Arthur Westerling
Liczba postów : 119

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Pon Wrz 28, 2020 6:36 pm
Arthur skupiał się na regeneracji zastanawiając jednocześnie jak można by było to rozwinąć, jeśli zadziała.
Czy kosmos może leczyć rany? Choroby? Czy może sprawić, że odrośnie odcięta kończyna? Jego możliwości wydawały się nieskończone. Ale skoro tak jest to czy można wskrzeszać zmarłych? Hades chyba to robił zgodnie z mitologią. Ale czy inni bogowie też? Trudno ocenić... Może w bibliotece będzie coś ciekawego na ten temat? Trzeba będzie się tam wybrać...
Kiedy już skończył udał się do Névétte.
Oczywiście ćwiczyła. Wyginając się tak, że aż go wszystko zabolało...
-Gdybyś faktycznie sprzedawała się za pieniądze, mogłaby to być to spora suma - stwierdził - Widziałem taką jedną w Orleanie. Też się tak wyginała. Trzeba było za nią tyle płacić, że mnie stać nie było. - zaśmiał się - A biedny nie jestem - dodał - Co też ludzie widzą w tych wygibasach to pojęcia nie mam. Rozumiem nowych rzeczy próbować. Ale to niewygodne... - ocenił - No mniejsza - machnął ręką - Sprawdzisz szwy i je zdejmiesz? - spytał.
Dość już miał leżenia. Pora najwyższa brać się za trening. Zrobił wszystko co mu poleciła i spokojnie obserwował jak zdejmuje szwy. Był też ciekaw na ile się ich pozbył korzystając z kosmosu.
-A teraz proponuję małą rozgrzewkę. - powiedział - przynajmniej ja muszę się rozgrzać. A potem pojedynek. Ale prawdziwy. Bez zabaw. - Dodał stanowczo.

Początek treningu
Névétte
Névétte
Liczba postów : 88

Kosmos
Frakcja:
Zbroja:

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Sro Wrz 30, 2020 11:13 pm
___A podobno to ja jestem zboczona i sprowadzam wszystko do seksu. Hommes...[/b] - powiedziała bez ogródek i z niejakim wrednym przytykiem dziewczyna. Pod maską pojawił się drwiący uśmieszek a ciało ani drgnęło, najspokojniej w świecie pozostając w tej dziwnej, wyszukanej pozycji. Środek ciężkości i centrum jej równowagi nie były wcale takie trudne do znalezienia i im więcej czasu Névétte spędzała tak ułożona, tym czuła się tak swobodniej. Lubiła tańczyć, lubiła skakać i wspinać się na drzewa, miała zawsze niezłe wyczucie wewnętrznego balansu. Doszedł do tego całkiem niczego sobie refleks i zamiłowanie do gimnastyki – tworząc mieszankę wybuchową~ Co prawda ćwiczyła w podobny sposób wcześniej, dużo wcześniej, nim jeszcze spotkała Alberta i usłyszała o czymś takim jak gymnastike. By uciekać sprawnie przed strażnikami miejskimi, trzeba było o siebie zadbać. Jeśli nie miało się kondycji, to albo trzeba było liczyć się z tym, że mogą Cię złapać z czyimś mieszkiem w kieszeni, albo zdać się na ochronę innych... To drugie było nie do pomyślenia, choćby z powodu wewnętrznej dumy dziewczyny. Co prawda nie czuła, by jej to specjalnie uwłaczało, ale póki miała dwie ręce i dwie nogi, robiła z nich użytek – a znając jej ośli upór, nawet jako kaleka dawałby się stróżom prawa we znaki. Niemniej, dopóki staruszek nie zaczął z nią ćwiczyć, nie miała pojęcia jak bardzo potrafi się rozciągnąć... - Lubię się wyginać. Lubię mieć pełną kontrolę nad każdym mięśniem mojego ciała, jednocześnie wychodząc poza własne granice, dalej i dalej... Pozwala mi to robić różne rzeczy~ - uśmiechnęła się, dalej stojąc na rękach w tej pozycji i układając nogi w elegancki szpagat. Tylko po to, by zgiąć je w kolanach i uderzyć o siebie bosymi stopami, klaszcząc nimi ironicznie. -  … Niekoniecznie takie, jakie Twoje kudłate myśli Ci podpowiadają, Mounsier Ours~ Poza tym... - zamyśliła się, mrucząc lekko. - Chociaż kondycja fizyczna wiele powinna mówić o występie w łóżnicy, są często ważniejsze od niej czynniki, które na owe performance wpływają. Jak zakładam, pewnie to wiesz... A przynajmniej, powinieneś wiedzieć~ – dodała, nie szczędząc mu tej drobnej, przyjacielskiej uszczypliwości i cichego chichotu.
___Rozbujała lekko swoje ciało. Za pomocą wyprostowanych w szpagacie nóg, zamierzała wyćwiczyć kolejną pozę, a przynajmniej spróbować zobaczyć, czy jej to wyjdzie. Zupełnie jakby zamieniła swoje ciało w wagę, badając ciężar powietrza, najpierw lewa stopa opadła ku ziemi, podczas gdy druga z ukosa wskazywała niebo, potem zamieniły się rolami. Nie było to wprawdzie takie trudne, ale było niemożliwe przy utrzymywaniu nieruchomo bioder, dlatego w ruch poszedł cały jej korpus. Jedyne, co zostało unieruchomione, to były jej ramiona i klatka piersiowa – choć to tylko pozory. Tak naprawdę, choć na to wyglądało, to dziewczyna poświęcała mnóstwo koncentracji i opanowania, dbając o odpowiednie napięcie mięśni. Nie było wbrew pozorom tak źle... Oddychając głęboko, Névétte w końcu złożyła zgrabne nogi prosto, obiema dłońmi wspierając się o podłoże. Trochę już w tej pozycji tkwiła i krew spłynęła do głowy, sprawiając, że twarz oraz ramiona były gorące, pokryte rumieńcem. Nie byłoby teraz nic lepszego niż zanurzenie się w chłodnej wodzie rzeki... Zwłaszcza, że od tych ćwiczeń już zaczynała się powoli zgrzewać. Zasługa kosmosu krążącego po jej ciele, ot co~ Zgięła nogi w kolanach i wybiła się z ziemi – zupełnie jakby przerzuciła swoje ciało do pozycji mostka, jednocześnie odbijając się i z wdziękiem stając na obu nogach. Jakby nigdy nic~ Otrzepując lekko dłonie, dygnęła teatralnie przed Arthurem, kłaniając się w pas.
___La, nie miałabym nic przeciwko wyginaniu się na pokaz, gdyby tylko moja widownia była większa i nie taka... Sztywna~ – zaśmiała się dziewczyna, sięgając po leżący na kamieniu nieopodal ręcznik. Żaden solidny plan na przyszłość, po prostu takie był Névé spostrzeżenie. Jakby nie patrząc, trudno było planować to, co zrobi się za rok czy nawet za miesiąc, gdy nie znali dnia ani godziny ostatecznej bitwy z Hadesem. Ba, praktycznie niczego nie wiedzieli... Wytarła nim dłonie z potu, uchylając na moment maskę, by przetrzeć twarz. - Miałam nawet kiedyś pomysł uciec do Włoch i dołączyć do wędrownej trupy akrobatów, huh~ – dodała wesoło, wspominając dziecięce głupstwa. Machnęła lekko ręką, dając znać, że to dawne dzieje i na moment weszła do chaty. Przyniosła oczywiście kubek z ziołowym naparem oraz czysty ręcznik, gestem pokazując Arthurowi, by usiadł na trawie. Skoro trzeba usunąć szwy, to trzeba – nie było to zbyt praktycznym ani higienicznym pomysłem zostawiać je tak jak były... Cóż, niektórzy mężczyźni uważali to za dobry pomysł, co z reguły nie kończyło się dobrze, bo rad kobiet, a zwłaszcza tych młodych, mało który uznawał za stosowne słuchać. Ich wola. Névétte przysiadła obok, po turecku układając nogi, nucąc pod nosem podczas przecierania odkażającym naparem ostrza swojego zaufanego noża. Obróciła narzędzie w palcach, zdejmując bandaż, pod którym krył się pierwszy szef. Skóra wokół mocnej nici była ledwie zaczerwieniona, blizna ładnie i czysto wskazywała miejsce, gdzie rana się zaleczyła. Szczerze? Névé nie była zdziwiona tak szybką regeneracją. Nauczyła się, że w Sanktuarium wiele rzeczy ją jeszcze zaskoczy. Nie było też powodu by napompować ego Arthura fałszywym podziwem nad jego stanem zdrowia, także... Tylko wzruszyła ramionami, sprawnie manewrując zaostrzonym czubkiem noża. Przecięła nić i delikatnie się jej pozbyła. Kropla krwi pojawiła się w dwóch miejscach, które łączył szew ze skórą, więc wytarła je ręcznikiem. Ot. I tyle. Fakt, że niektóre z nich były w dość nietypowych miejscach i będzie musiał jeszcze raz się rozebrać... Póki co, zajęła się tym, do czego miała łatwiejszy dostęp, pracując, o dziwo, w ciszy.

___Początek treningu
Sponsored content

Chata Névétte Empty Re: Chata Névétte

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach